I to jak bardzo.
Przeżyłam coś na kształt zapragnionego wpojenia. Trzytygodniowego, zresztą. Już po wszytkim. I dalej jest wspaniale. Poradziłam sobie doskonale, jak ze wszystkim zresztą, do swoich granic, oczywiście.
Uwzglęniwszy górolotne, romantyczne męczrnie, które gdzieś tam, zupełnie beznamiętnie, przemknęły mi mimo pamięci.
Oto objawiło mi się zdanie dźwięcznymi zgłoski złotemi brzmiące: Wszak nie można mieć wszystkiego.
Bo co byś ty jeszcze chciała, ha? Nie wyglądasz już najgorzej. Nawet, jak pofolgujesz sobie i zgrzeszysz gargantuicznym niepohamowaniem w obżeraniu się jak dzikie warchlę, tak, jak dzisiaj. Jeśli tylko nie będzie to zwyczajem - a już nie jest - to nie utyjesz znowu, a wcale. Na studiach, w mieście i w ogóle, też sobie jakoś radzisz. Mieszka ci się zupełnie fajnie, oszczędnie, w harmonii względnej. Masz swojego Eddiego. Masz całą inną muzykę. I w ogóle. Naprawdę, masz dobrze i winnaś się cieszyć. Nie tkwisz w żadnym niewygodnym i mierżącym związku, nie napoczynałaś nawet takowego, szczęśliwie z nietrafionych prób nic nie wykiełkowało nawet, uff. O ile lepiej zapobiegać kaskadzie pomyłek, zamiast odkręcać je później. No przecież.
Tak więc, zmieniłam się wszelako. I jest teraz cudownie.
Pokochałam Wiedźmina bardzo. Sapkowskiego nijak, ale Wiedźmin weszedł mi bardzo a bardzo.
A tak z tego świata zajęć... to Blackbird, Tortoise, Renata, Alexis, Maelys, Dominika. Już ja przecież wiem bardzo miło, o kogo chodzi. Jakże - miło. Aż tak, że raz siedząc ostatnio na zajęciach, tak po prostu zachciało mi się płakać, kiedy nawiedziła mnie okropna a przeraźliwie wszak realistyczna myśl, że wszyscy przecież poumierają, każdy sam i w podobny sposób smutny i, jakby na to nie patrzeć, straszliwy, Jak jacykolwiek podobni studenci wcześniej, którzy razem tak samo - chociaż nie tak samo -- ale, przecież wiadomo, co chcę powiedzieć. Po prostu, to nie na moje serce. Chciałabym... tak przytulić ich z całego serca, potrzymać za ręce, posłuchać, jeśli cokolwiek najgłębiej im leży na duszy, Wszystko, po prostu. Wiem, jestem głupia. Zwłaszcza, że bebechy mi się teraz wywracają z tego obżarstwa. Czy to dalej ta przeklęta bulimia? W końcu poprzednie tygodnie specjalnie jadłam bardzo mało, przeważnie te orzechy na przemian z jabłkami i jogurtem. E, tam. Nieważne. Nie będzie tak cały czas. Nie utyję, i to ważne. Nie najważniejsze, bo wiadomo teraz, co najważniejsze, Ależ ja chciałabym jeszcze, no!!!!!!!!!!!!!!