Jak się nam żyje? Jest bieda cholerna, cała moja śmieszna pensja idzie na czynsz (choć tę pracę nawet lubię, ale 17 na godzinę to ja bym wolała zarabiać euro, a nie złotych), a na jedzenie czy tank auta to nie mielibyśmy nic, gdyby nie żałośnie wyżebrane od rodziców. A i tak teraz np. mamy jakieś trzy stówy na następne trzy tygodnie. Więc ledwo starczy na najtańsze jedzenie, o tankowaniu już nie mówiąc.
Żenuje mnie taki standard życia, gdzie w takiej Holandii zarabiając najniższą krajową nie musiałam sobie żałować niczego w sklepie ani wyliczać. Nie były to żadne luksusy, ale czułam błogi dobrobyt. Czyli coś normalnego i zasłużonego przy ciężkiej, uczciwej pracy. Ale już nie tu, w Polsce.
Dominiczek pracy nie ma, jak i tysiące innych młodych ludzi bez wykształcenia i znajomości. Moja pracka to też się trafiła jak ślepej kurze ziarno, gdyby nie to, też nie miałabym gdzie tu teraz pracować.
Generalnie jest bida, prawie nędza, i jak cudem się sytuacja nie polepszy, to pod koniec miesiąca a) wypowiadamy umowę na tę kawalerkę i b) spierdalamy za granicę, najpewniej znów do Holandii. No bo za co żyć? Z czegoś się człowiek musi utrzymać, a Polska nie oferuje obecnie żadnych perspektyw i trudno tu w ogóle wytrzymać, zwłaszcza w Warszawie.
Tak że się za miesiąc można spodziewać kolejnej aktualizacji z, miejmy nadzieję, lepszych już realiów.