Ale mam mętlik w głowie.
Z jednej strony dobrze, jak nie myśli się wtedy o problemach. Z drugiej, niedobrze, że to się dzieje, że coś takiego czuję. Niedobrze. I nie mam zupełnie z kim o tym pogadać. Tylko tu, co najwyżej, sama do siebie. Marna opcja.
Jednocześnie to przyjemne i przerażające, lekko ekscytujące, ale przede wszystkim to cholernie smutne. Całą drogę, jak wracałam teraz do domu, bite 50 minut, to było mi najzwyczajniej smutno, i to strasznie smutno, taka głęboka, zasysająca melancholia.
Uleciało już te 5 godzin jak miotłą zamiotnął. Dziwnie się czuję. Chyba posłucham sobie zaraz Real Love Song. Czasem bardzo, bardzo potrzebuję tej piosenki.
By the way, I could drown myself in someone like you, I could dive so deep I'll never come out.
Najbardziej natrętna z myśli, to że pięknie się uśmiecha, coś cudownego. I to poczucie humoru.
Ale to przechodzi jak grypa, dobrze wiem. Ciężej się wyleczyć z permanentnej głupoty i bezsilności.