Przypomniało mi się, że napisałam tu kiedyś opowiadanie, a w każdym razie jego fragment. I że jak o nim myślałam, to kojarzyła mi się IV Zeppelinów, a zwłaszcza Battle of Evermore. Zatęskniłam za tym vibem i natchnęło mnie, żeby się tu przekopać do tego i sobie przeczytać.
Tak - jestem po pracy, sama w domu, w stanie świętego spokoju. Oprócz obecności przeklętej hałaśliwej sąsiadki za ścianą i mniej przeklętego, aczkolwiek ogólnie również hałaśliwego i niespokojnego miasta za oknem. Ale mimo wszystko samotność w czterech ścianach i brak naglących obowiązków to cudowny stan, który bardzo rzadko mi się obecnie przydarza, dlatego jest tak drogocenny. I stąd też pewnie te wędrówki wgłąb siebie i w miłe mi fragmenty przeszłości.
No to na przyszłość, jest to wpis z 16 i 17 stycznia 2016 (8 lat temu...!), dwie części tego opowiadania. Ale by było fajnie to dokończyć i w ogóle się rozpisać też nad innymi rzeczami. Zawsze tak gadam, ale dobrze wiadomo, że na tym to poprzestanie (tak też zawsze stwierdzam).
Ogólnie to dokopując się do tej opowiastki, większość wpisów, które musiałam przewertować wprowadziło mnie w mieszaninę irytacji i zażenowania, jakie bzdury głupie ja tu bez opamiętania wklikiwałam. No, ale trochę przymrużenia oka i pobłażliwości - kto nigdy nie był młody i głupkowaty i nie odbijało mu się po latach krindżem w zetknięciu ze swoim poprzednim ja.