piątek, 7 marca 2025

Mądre słowa do nie tak mądrej osoby

Dlaczego (znowu) kręci mi się w głowie? 

Jak zwykle: nie wiem, ale dzięki terapii mogę przynajmniej wskazać, co i z jakim prawdopodobieństwem mogło na to wpłynąć. A także, co jeszcze ważniejsze, nie ulegam żadnej panice i czarnym myślom, choć oczywiście się pojawiają. Oceniłabym, że dziś radzę sobie 7/10, pomimo że jest dość trudno, i doceniam, że jest to dobry wynik. Mógłby być lepszy, ale i tak jest dobry. Kolejna bardzo ważna lekcja z terapii to: nie wpadać w pułapkę perfekcjonizmu. W myśl bardzo mądrego przysłowia: "lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu". 

Tak więc najbardziej prawdopodobne czynniki według mnie to: 
- zmiana trybu życia na przeciągu ostatniego miesiąca, czyli regularne pojawianie się w biurze 2 razy w tygodniu. Wymaga to wcześniejszego wstawania, dość długiego podróżowania i ekspozycji na tłumy, hałasy, spaliny i inne "atrakcje", co może odbić się na organizmie, zwłaszcza na psychice i układzie nerwowym, bo przynajmniej fizycznie trochę ruchu zawsze dobrze zrobi, a i społecznie człowiek trochę wyjdzie do ludzi i się pointegruje w biurze, co też jest zdrowe, ale jednak z introwertyka wysysa zapasy energii.
- zmiany hormonalne w organizmie, w tym regulowanie się układu hormonalnego po odstawieniu branego przez ponad dwa lata dostinexu, a do tego zbliżający się na dniach okres. Zawroty głowy, osłabienie, rozdrażnienie i tym podobne jak najbardziej wpasowują się w normalne objawy takiego stanu rzeczy.
- zmęczenie pracą. Bądź co bądź nie zbijam bąków całymi godzinami, tylko jednak wykonuję pewne obowiązki, które wymagają kombinowania, komunikowania się, wielozadaniowości, samodyscypliny i skupiania uwagi, co składa się na konkretny wysiłek umysłowy. Można być po tym w równym stopniu zmęczonym, co po wysiłku fizycznym - takie czasy, taka praca. Już dawno powinien odejść do lamusa stereotyp, że "prawdziwa praca/robota" musi fizycznie wymęczyć, a "siedzenie na dupie" to żadna robota. Tak jak i to, że studia są furtką do znalezienia dobrej pracy (również dawno nieaktualne), albo że do psychiatry chodzą tylko wariaci (nigdy nie było aktualne).
- związane z pracą: wielogodzinna, codzienna ekspozycja na ekran i zmęczenie wzroku. To również może się odbijać na organizmie w postaci zawrotów głowy.

A teraz teorie o wiele mniej prawdopodobne, ale zawsze podszeptywane przez nerwicę.
- a może to początek jakiejś strasznej choroby, np. guza mózgu, tętniaka, glejaka, udaru, wylewu, miażdżycy, czy cokolwiek jeszcze przyjdzie ci na myśl. 
Dlaczego to jest mało prawdopodobne? 
Rok temu byłam na tomografii komputerowej głowy i wynik badania wyszedł całkowicie prawidłowy. Poza tym jeszcze wczoraj rano czułam się zupełnie dobrze, a dopiero wieczorem się pogorszyło. Czy z dnia na dzień taka straszna choroba się rozwija? Bardzo mało prawdopodobne. Zresztą zdarzało mi się już nie raz podobnie czuć i zawsze te objawy w końcu ustępują.
- a może tym razem jednak jest inaczej i to będzie coś groźnego, mimo że wcześniej nigdy tak nie było. 
Dlaczego to jest mało prawdopodobne? 
Znowu, te powody co powyżej: badanie TK, nawracające podobne sytuacje które ZAWSZE okazywały się niegroźne (żyję? żyję), moja nadwrażliwość i tendencja do zbytniego wsłuchiwania się we własny organizm, co łatwo przeradza się w wyolbrzymianie. I cała reszta czynników wypisanych powyżej, które tymi klasycznymi dla mnie zawrotami głowy mogą skutkować i będzie to o wiele bardziej prawdopodobne, niż podsycanie lękowym myśleniem przypuszczenie, że nagle ni z gruszki ni z pietruszki jak grom z jasnego nieba trafi mnie szlag.

To spisawszy, mogę sobie wielokrotnie do tego posta wracać, żeby te argumenty się w moim opornym umyśle zakorzeniły. W końcu ćwiczenie czyni mistrza.