wtorek, 30 sierpnia 2016

Alis end Alis

Och, od czego by tu zacząć! To może tak: byłam nad morzem dwa tygodnie temu. Było bardzo fajnie. Nie zjadłam ani jednego gofra. Lody, owszem, a na obiadki ryby, było dosyć chłodno, ale zrobiłam kilka uroczych zdjęć i dokrwiłam sobie nogi dosyć w rześkiej wodzie.
Byłam już na dwóch wizytach u świetniej pani doktor, imieniem Ewelina, a inne jej plusy to miła aparycja, kompetencja i dobra aura wyrozumiałości i empatii. Przepisała mi tabletki, nie dzieje mi się póki co po nich samo dobre, ale i tak są lepsze od recepty poprzedniej grubej z twarzą białego Morfeusza. I zaświadczenie owo nawet dostałam, zalecenia i słowo otuchy, gorzej było jeno tam na miejscu, gdzie z lekka opryskliwa pracownica wyraziła się z przekąsem, że na komisję będę musiała czekać ze trzy miesiące (aż miałam wrażenie, że jeszcze dopowie, że  "co ja sobie niby myślałam?", ale nie dopowiedziała, minę tylko miała w ten sposób wymowną).
Tak więc zmora załatwiania tego całego trybu eksternistycznego znów zgęstniała nade mną ociężałym, burzowym nimbem, choć pani moja doktor pokrzepiła mnie nieco na duchu, takoż i mnie pozostaje weń wierzyć, cóż bowiem innego? I w jakiż już język popadam! O tak, Sapkowski, potem Pratchett... Trochę wybiórczo, niemniej bardzo dobrze mi się czyta. Tylko dokończę Wolnych Ciut Ludzi i mam nadzieję, że w końcu będzie Krew elfów w bibliotece.
Troszkę też miałam ostatnio załamkę i koszmary wizjonerskie względem tego mieszkania u pani Alicji, no i też widmem diet moich i macek samozaparcia i przedsiębiorczości w stężonym napięciu, zdawałoby się, oczekiwanych od mojej skromnej osoby. Tymczasem chociaż urwał się już od tych wakacji nad morzem ów nieszczęsny kontakt, który i tak rodził był więcej wahań i niezręczności nad jakąś konstruktywną perspektywę. I drobna, bezsensowna w sumie gorycz niknie przy uldze związanej z taką ciszą. Tak więc - jest dobrze. No, oczywiście nie wiem, ale tak stwierdzę, skoro przy czymś w końcu powinno się pewnie obstanąć, miast wić się jak bezkręgowe dysmózgowie.
No i jadę tam już w sobotę! Może nawet z sister, nie tylko z mamą! Na jeden wieczór, gdyż w niedzielę urodziny babci, a potem mam badania krwi czy coś tam, no i ten rezonans, i w międzyczasie jakiś dentysta misternie wplątany, także tego. Zresztą, przecież napiszę to pewnie na bieżąco. Może.
I sprawa ostatnia, czyli złapałam absolutną fazę na Alecię. Faza to osobliwa, nie wiem nawet jak ją określić tak definitywnie. Ale scrobble jednak coś mówią same za siebie. No i odczucia moje - przecież jeszcze więcej. A wodą na ten tryskający brokatem młyn był, rzecz jasna ogień. Znaczy się, cudowna Just Like Fire, która to tak ciągle leciała na wczasach na Esce, żeby nie wyszedł mi jakiś oksymoron z tamtego zdania! Ale zamieścić bym mogła oprócz niej którą bądź jeszcze, jak dobrze właśnie, że wachlarz ten tak miło się dla mnie rozwinął!
Podejrzewam, że chyba głupieję strasznie. Jednocześnie mam wrażenie, że przecież nic się nie dzieje. A Alecia świetnie tańczy sobie na początku tego teledysku. Od razu udziela mi się ów pierwaistek szczęścia i zrozumienia całej piosenki, o czymkolwiek by ona nie była w jej niepowtarzalnym wykonaniu!


czwartek, 25 sierpnia 2016

Powinnam może

Serio usunąć większość wpisów stąd. A przynajmniej zrobić porządny remanent. Ten styl cały czas jest beznadziejny.
Co rusz trafiam, jak ktoś nader trafnie i bezpretensjonalnie wyraża siebie, ma to smak i zaskarbia sobie dostateczną chociaż aprobatę odbiorcy. A tu co? Nędza. Co to w ogóle ma być, jak nie syf i eksplodujący bałagan.

wtorek, 2 sierpnia 2016

I śmierć wrogom ojczyzny

Koniec już z tym narzekaniem! Na amen!
Mama w środku miasta wszczynała ze mną kłótnie jak rodem z marginesu społecznego, do tego przytyję jeszcze z pięć kilo po obżeraniu się, czyli znowu nadwaga, i jeszcze użądliła mnie osa - i teraz wrzący placek na pół uda. I co z tego? A nic! Dosyć utyskiwania i posmarkiwania jak jakaś żałosna słabizna.
Przecież zeszłam wczoraj nawet kawał Wrocławia. Ale pogoda była pyszna i chociaż mogłam nałożyć wielkie okulary przeciwsłoneczne, to chociaż pomagało. Poza tym wszystkie te słodkości o niebo jakby mi pomogły. Poza tym, że oczywiście strasznie tuczą, zakwaszają, trują i tak dalej, ale i tak wniosły mnóstwo piękna w znój tej wyprawy.
No i obejrzałyśmy dwa mieszkania, nic na razie jeszcze nie wiadomo. A w aptece sama sobie kupiłam jakieś wstrętne tabletki, o - tak, żeby mieć chociaż na wszelki wypadek, a najważniejsze: dokonałam tego sama.
Cześć i chwała bohaterom, krzyczeli jednogłośnie. Dobrze, że miałam te okulary na nosie, a mama gdzieś sobie poszła, bo strasznie mi się wtedy zebrało na łzy. Tak nagle, jak tylko zrozumiałam, co oni krzyczą, i zobaczyłam te flagi wsród różowego dymu rac i wystrzałów (kilka razy nawet coś walnęło koło mnie, biedny mój lewy bębenek). Ale najbardziej poruszyło mnie właśnie wcielanie tego hasła w czyn. Czyli - w głos. Naprawdę, było to wyjątkowo przejmujące, tym bardziej, gdy spojrzałam wtedy w niebo, zastanawiając się, czy adresaci zdają sobie z tego w ogóle sprawę. Ale ostatecznie udało mi się jednak nie rozkleić.
I od jutra, od dzisiaj raczej, poszczę, rzecz jasna. Może nawet pojadę sobie gdzies na rowerze. Sama, oczywiście! I naprawdę będę pościć, żeby już nie tyć, a nawet schudnąć... Choć i tak cały ten wyjazd natchnął mnie niesamowitą otuchą i gamą wielobarwnych przeżyć, i Bogu dzięki!