Koniec już z tym narzekaniem! Na amen!
Mama w środku miasta wszczynała ze mną kłótnie jak rodem z marginesu społecznego, do tego przytyję jeszcze z pięć kilo po obżeraniu się, czyli znowu nadwaga, i jeszcze użądliła mnie osa - i teraz wrzący placek na pół uda. I co z tego? A nic! Dosyć utyskiwania i posmarkiwania jak jakaś żałosna słabizna.
Przecież zeszłam wczoraj nawet kawał Wrocławia. Ale pogoda była pyszna i chociaż mogłam nałożyć wielkie okulary przeciwsłoneczne, to chociaż pomagało. Poza tym wszystkie te słodkości o niebo jakby mi pomogły. Poza tym, że oczywiście strasznie tuczą, zakwaszają, trują i tak dalej, ale i tak wniosły mnóstwo piękna w znój tej wyprawy.
No i obejrzałyśmy dwa mieszkania, nic na razie jeszcze nie wiadomo. A w aptece sama sobie kupiłam jakieś wstrętne tabletki, o - tak, żeby mieć chociaż na wszelki wypadek, a najważniejsze: dokonałam tego sama.
Cześć i chwała bohaterom, krzyczeli jednogłośnie. Dobrze, że miałam te okulary na nosie, a mama gdzieś sobie poszła, bo strasznie mi się wtedy zebrało na łzy. Tak nagle, jak tylko zrozumiałam, co oni krzyczą, i zobaczyłam te flagi wsród różowego dymu rac i wystrzałów (kilka razy nawet coś walnęło koło mnie, biedny mój lewy bębenek). Ale najbardziej poruszyło mnie właśnie wcielanie tego hasła w czyn. Czyli - w głos. Naprawdę, było to wyjątkowo przejmujące, tym bardziej, gdy spojrzałam wtedy w niebo, zastanawiając się, czy adresaci zdają sobie z tego w ogóle sprawę. Ale ostatecznie udało mi się jednak nie rozkleić.
I od jutra, od dzisiaj raczej, poszczę, rzecz jasna. Może nawet pojadę sobie gdzies na rowerze. Sama, oczywiście! I naprawdę będę pościć, żeby już nie tyć, a nawet schudnąć... Choć i tak cały ten wyjazd natchnął mnie niesamowitą otuchą i gamą wielobarwnych przeżyć, i Bogu dzięki!