Choć to podłe, bo owszem, stresów miałam sporo i faktycznie mogły się one przyczynić do somatycznych objawów, ale przecież już ostatni miesiąc mam święty spokój.
Wróciliśmy do Polski, no i pobyt u rodziców, wypady nad jezioro, pobyt nad morzem bardzo fajny, wszystko bardzo przyjemnie i odstresowująco. Niby tak, a jednak jakoś nie czuć tej pełnej regeneracji, mało tego, nawet dokuczają mi znowu jakieś dolegliwości.
W sumie jak tu przyjeżdżaliśmy dopiero robić te remonty ponad tydzień temu, to nic takiego mi się nie działo. Ta ciężkość w klatce piersiowej była, ale dolegliwości bólowe brzucha nie, z tego co pamiętam. Może trochę takie uczucie rozpierania.
Ale doszły niedawno te kłucia pod lewym żebrem i niestety zdążyłam już się naczytać o problemach z trzustką. I choć to wcale może nie być to, wiem, to niestety męczyła mnie tak ta niewiedza, co to może być, zawsze mnie męczy, i po prostu muszę się dowiadywać na ten temat. Choć obiektywnie wiem, że nie powinnam się zadręczać myślami, spekulacjami i od razu zbytnim strachem. Tylko nabawiłam się solidnego lęku, tym bardziej, kiedy Dominika akurat nie było w domu. Mega to było straszne. Nie chciałabym się nigdy tak bać i zadręczać lękami, to naprawdę okropne.
Przedwczoraj jeszcze dość sporo zjadłam i to na raz, do tego z głupoty jeszcze zeżarłam czipsy wieczorem, i mega się źle po tym czułam. Wtedy też jakby kłuło mnie w tej trzustce, oprócz ciągłego rozpierania w górze tułowia. Ale postanowiłam się nie denerwować, jak najbardziej być spokojna i optymistyczna, i po prostu zastosować chociaż lżejszą dietę, tyle, co mogę zrobić. Skoro i tak powinnam nie za mało jeść, żeby nie chudnąć dalej, ale też powinnam uważać z jedzeniem za dużych i za ciężkich potraw, to będę jeść częściej, ale zdrowsze rzeczy.
Wczoraj to tylko zjadłam rano rosół i potem wafle ryżowe z zielonym smoothie. Trochę za mało, ale przynajmniej przestało mnie na razie kłuć pod tym lewym żebrem. Dalej czuję taką ciężkość i nieznośny dyskomfort, ale nie jest to jakiś ból, tylko właśnie taka uciążliwa niewygoda w brzuchu i klatce piersiowej.
Byłam z tym dzisiaj w końcu u lekarza, na razie wydaje się, że jednak nie jest ze mną źle, ale zrobię jeszcze dodatkowe badania. Pewnie znowu trochę pobiorę jakieś leki, oby pomogły, no i diety dalej będę pilnować, żeby i dzięki niej się lepiej czuć i nie ryzykować znowu dolegliwościami w przyszłości.
Oby to mi po prostu przeszło, bo samo natężenie tego złego uczucia nie jest takie złe, ale ten ciągły dyskomfort po prostu mnie męczy... Wymaga to ciągłego dobrego humoru i siły psychicznej, żeby starać się o tym nie myśleć i jakoś normalnie funkcjonować i zachować pogodę ducha, mimo że bez ustanku coś mnie tam gniecie. Chwilami już po prostu mnie to przemęcza i wtedy blisko jest załamka, jak to miałam w ciągu ostatniego tygodnia już z dwa razy.
No nie wiem, dam sobie jeszcze trochę czasu, zobaczymy, OBY mi się polepszyło i żebym czuła się znów dobrze, normalnie, lekko. Będę taka mega wdzięczna. Zobaczę, zrobię wpis za parę dni, oby coś się już dla porównania polepszyło, a przynajmniej żeby nic nie było gorzej. A ja się będę trzymać!