poniedziałek, 16 sierpnia 2021

Przypuszczenia i nierozstrzygalność

To może być to. Może po prostu nerwobóle związane z moim stanem psychicznym. Nie było by to raczej pierwszy raz, jeśli i poprzednio te różne bóle w różnych miejscach brzucha to było właśnie działanie psychiki. 
Choć to podłe, bo owszem, stresów miałam sporo i faktycznie mogły się one przyczynić do somatycznych objawów, ale przecież już ostatni miesiąc mam święty spokój. 
Wróciliśmy do Polski, no i pobyt u rodziców, wypady nad jezioro, pobyt nad morzem bardzo fajny, wszystko bardzo przyjemnie i odstresowująco. Niby tak, a jednak jakoś nie czuć tej pełnej regeneracji, mało tego, nawet dokuczają mi znowu jakieś dolegliwości. 
W sumie jak tu przyjeżdżaliśmy dopiero robić te remonty ponad tydzień temu, to nic takiego mi się nie działo. Ta ciężkość w klatce piersiowej była, ale dolegliwości bólowe brzucha nie, z tego co pamiętam. Może trochę takie uczucie rozpierania.
Ale doszły niedawno te kłucia pod lewym żebrem i niestety zdążyłam już się naczytać o problemach z trzustką. I choć to wcale może nie być to, wiem, to niestety męczyła mnie tak ta niewiedza, co to może być, zawsze mnie męczy, i po prostu muszę się dowiadywać na ten temat. Choć obiektywnie wiem, że nie powinnam się zadręczać myślami, spekulacjami i od razu zbytnim strachem. Tylko nabawiłam się solidnego lęku, tym bardziej, kiedy Dominika akurat nie było w domu. Mega to było straszne. Nie chciałabym się nigdy tak bać i zadręczać lękami, to naprawdę okropne. 
Przedwczoraj jeszcze dość sporo zjadłam i to na raz, do tego z głupoty jeszcze zeżarłam czipsy wieczorem, i mega się źle po tym czułam. Wtedy też jakby kłuło mnie w tej trzustce, oprócz ciągłego rozpierania w górze tułowia. Ale postanowiłam się nie denerwować, jak najbardziej być spokojna i optymistyczna, i po prostu zastosować chociaż lżejszą dietę, tyle, co mogę zrobić. Skoro i tak powinnam nie za mało jeść, żeby nie chudnąć dalej, ale też powinnam uważać z jedzeniem za dużych i za ciężkich potraw, to będę jeść częściej, ale zdrowsze rzeczy. 
Wczoraj to tylko zjadłam rano rosół i potem wafle ryżowe z zielonym smoothie. Trochę za mało, ale przynajmniej przestało mnie na razie kłuć pod tym lewym żebrem. Dalej czuję taką ciężkość i nieznośny dyskomfort, ale nie jest to jakiś ból, tylko właśnie taka uciążliwa niewygoda w brzuchu i klatce piersiowej. 
Byłam z tym dzisiaj w końcu u lekarza, na razie wydaje się, że jednak nie jest ze mną źle, ale zrobię jeszcze dodatkowe badania. Pewnie znowu trochę pobiorę jakieś leki, oby pomogły, no i diety dalej będę pilnować, żeby i dzięki niej się lepiej czuć i nie ryzykować znowu dolegliwościami w przyszłości. 
Oby to mi po prostu przeszło, bo samo natężenie tego złego uczucia nie jest takie złe, ale ten ciągły dyskomfort po prostu mnie męczy... Wymaga to ciągłego dobrego humoru i siły psychicznej, żeby starać się o tym nie myśleć i jakoś normalnie funkcjonować i zachować pogodę ducha, mimo że bez ustanku coś mnie tam gniecie. Chwilami już po prostu mnie to przemęcza i wtedy blisko jest załamka, jak to miałam w ciągu ostatniego tygodnia już z dwa razy. 
No nie wiem, dam sobie jeszcze trochę czasu, zobaczymy, OBY mi się polepszyło i żebym czuła się znów dobrze, normalnie, lekko. Będę taka mega wdzięczna. Zobaczę, zrobię wpis za parę dni, oby coś się już dla porównania polepszyło, a przynajmniej żeby nic nie było gorzej. A ja się będę trzymać!

wtorek, 10 sierpnia 2021

..rzekadło

Dawno mnie tu nie było ponarzekać.
Bo w sumie jak się dzieje coś dobrego, to po co o tym pisać. Człowiek się woli cieszyć chwilą, zamiast brać się zaraz za jej opisywanie. 
I takie cieszenie się chwilą warto w sobie pielęgnować i zachowywać ku pięknym wspomnieniom. Natomiast nie warto kisić w sobie przeżyć i przemyśleń złych, które nie będą kwitnąć w człowieku jak te dobre, a przeciwnie - trawić go i niszczyć od środka.
I właśnie mam coś takiego, dlatego się ostatecznie uciekam do zapisania tego wszystkiego dla świętego spokoju tutaj, jako że niewypowiadanie tego już wyraźnie mnie męczy, a jak już wypowiadam coś na głos, to Dominik się złości. I co mu się dziwić - nikt nie lubi słuchać smutnego pierdolenia. Dlatego koniec końców napisanie tego pozostaje najlepszym wyjściem. 
Po pierwsze, to źle się czuję. Znaczy, to dziwne, bo generalnie czuję się naprawdę dobrze - to jest raczej cały czas normalnie, optymistycznie, w miarę spokojnie. Potrafię cieszyć się drobnymi rzeczami, znajdywać sobie zajmujące zajęcia, przebywanie z ukochanym i generalnie czasem z ludźmi też mnie cieszy. Zauważyłam, że np. też dzisiaj byłam dużo czasu uśmiechnięta, cieszyłam się z ładnej pogody, z wypadu do miasta, nad jezioro, z samej jazdy samochodem, ze spacerku.
A jednak, co mnie martwiło, choć wciąż starałam się to ignorować albo przynajmniej się uspokajać, jak czułam gdzieś w oddali jakby takie widmo potencjalnej paniki - to odczuwalne jednak fizyczne dolegliwości. 
Zacznę od tego, że zaszczepiłam się już prawie miesiąc temu, i tuż po szczepieniu żadnych większych dolegliwości nie miałam - w zasadzie tylko ból ramienia w miejscu zastrzyku. Dopiero tak po tygodniu, w zasadzie dwóch, pojawiły się u mnie dolegliwości płucno-żołądkowe, albo ogólniej - brzuszne, bo nawet trudno mi to zlokalizować. Odczuwam to jakby trudności z oddychaniem i gniecenie czy rozpieranie w górnej części brzucha. Zdarza się, że bardziej coś mnie gniecie w lewym boku, jakby pod lewym żebrem, co miałam już na przestrzeni w zasadzie ostatnich trzech miesięcy. W ogóle lewą stronę brzucha mam jakby bardziej taką wywaloną, nie jest to coś rażącego, ale jak się przyjrzeć, to asymetria jest wyraźnie zauważalna. 
Poza tym ten ból w centralnej, górnej części brzucha to też jest w pewnym stopniu powtórka z tego, co miałam pod koniec maja, z tym że wtedy to było o wiele silniejsze, i przeszło. Teraz natomiast jest niby słabsze, ale utrzymuje się, ja wiem, w zasadzie ostatni tydzień czy dwa, to trochę słabnąc, to znowu dając mi się we znaki na tyle, że odczuwam dłuższy dyskomfort i zbytnio ten przykry fakt zajmuje moje myśli. 
Co ważne, to oczywiście robiłam przez ten czas już niejedne badania: badanie krwi i USG brzucha na początku czerwca - wszystko okej, potem badanie krwi znowu, tym razem z morfologią, w drugiej połowie lipca - również generalnie ok, z drobnymi nieprawidłowościami, i to właśnie muszę jeszcze skonsultować z lekarzem. W międzyczasie, w połowie lipca miałam tę szczepionkę, więc może i z nią się mogą wiązać jakieś efekty uboczne, nie wiem. 
W sumie to i smaki i zapachy czuję, generalnie samopoczucie mam dobre, gorączki ani wymiotów nie ma i nie było, oddech też mam normalny. Jeśli już, to właśnie ten dyskomfort w brzuchu, samo oddychanie przez to jakby utrudnione, no i to drapanie w gardle - zwłaszcza ten "ropniak" rano, ale i ogólnie "kapeć" utrzymujący się cały czas. 
Pomijam już okazjonalne "kręcenie się w głowie" i to dziwne, nieprzyjemne uczucie, do którego przynajmniej przez tyle lat zdążyłam się przyzwyczaić, i to jest właśnie na nie najlepszym lekarstwem - świadomość, że to nic nowego, że tyle razy już przez te "zawroty" przechodziłam, że po prostu spowszedniały i nie robią już na mnie takiego wrażenia. I to akurat chwała Bogu, bo przynajmniej ta jedna kwestia już aż tak mnie nie trapi.
Zdarzały mi się też ostatnio i bóle głowy, i różne migreny, i nawet kłucie takie krótkotrwałe bolesne w głowie, ale to też nic nowego ani nadzwyczajnego, bo podobne mi się też zdarzały od czasu do czasu w zasadzie odkąd pamiętam, od gówniarstwa jeszcze. 
Istnieje właśnie kwestia tych moich przewrażliwionych, chyba w pewien sposób zdałnionych jelit, pewnie i razem z żołądkiem, że to one tak mi się dają we znaki i potrafią jeszcze, niestety, momentami naprawdę zaniepokoić i zestresować, bo widocznie nie zdążyłam się jeszcze jakoś nauczyć z nimi żyć i traktować, tak jak przynajmniej już mi się udaje w przypadku głowy. Z tym brzuchem jeszcze coś jest nie tak i naprawdę trzeba nad tym popracować, bo owszem, daję radę to jakoś ignorować i w miarę normalnie sobie żyć, ale zdecydowanie nie jest to normalne i wolałabym, a wręcz musi się tak stać, że ten brzuch i przełyk i gardło, cały ten układ mi się uspokoi, nie będę tam już znajdować nic naprzykrzającego się i poczuję wtedy tak upragnioną ulgę, za którą naprawdę momentami już tęsknię, nie ma co.
Zostaje mi wziąć te wyniki, skonsultować z lekarzem, omówić to moje samopoczucie ostatnio, i jak zawsze być dobrej myśli i z nadzieją, że przecież nic bardzo złego się nie dzieje i ze wszystkim dam sobie radę, jak zawsze. 
To akurat bardzo podnosi na duchu. Co by mi nie dokuczało, to z tego akurat jestem dumna, że nie daję już się tak łatwo wyprowadzić z równowagi i mimo wszystko udaje mi się zachować ten przenajświętszy spokój, a nawet pogodę ducha i dobry humor. Ale może być jeszcze lepiej i do tego będę dążyć. 

PS A dodatkowo jedną z najlepszych rzeczy, z którą dane jest mi teraz obcować i jestem za to mega wdzięczna, jest cały album "Moral Panic" mojego nowego ulubionego zespołu Nothing But Thieves. Nic tylko słuchać w kółko, zwłaszcza wybrane piosenki, smakować je sobie again and again and again, and again, and again. Coś pięknego i w zasadzie trudno mi sobie wyobrazić w takich momentach większe szczęście. No tak to po prostu na mnie działa.