Z jednej strony pocieszam się, że to może nic takiego, ale z drugiej, dlaczego to cholerstwo od ponad miesiąca już się utrzymuje?
Próbuję trzymać dietę, modyfikować ją, ale dolegliwości są tak czy siak, i zjadam i tak za mało. Zwłaszcza, jak teraz staram się wyeliminować węglowodany, to w ogóle jest ciężko i wychodzi po tysiąc kalorii dziennie. I znowu będę musiała coś próbować pozmieniać, poprawić, żeby w końcu tylko mi się polepszyło... To tak męczy, jak wciąż się nie ma żadnej diagnozy - albo nic ci nie jest, albo jest ci to i to - żebym znała powód i jakieś kroki, żeby przeciwdziałać tym dolegliwościom...
Oczywiście mam najczarniejsze myśli, jak to ja, i chociaż staram się opędzić od nich, to niestety bardzo mi się naprzykrzają i z trudem z nimi walczę. A nawet jak mi się udaje złapać trochę optymizmu, pocieszyć się i uspokoić, to przez ten upierdliwy brzuch obawy i tak szybko wracają i nieźle fiksuję.
Ciężkie życie. A już się zaczyna układać - mieszkanko w Warszawie, studia, będzie fajnie. No musi być. Bardzo tego chcę. Bo mam wrażenie, jakbym znowu straciła szansę na normalne życie, tak jak te sześć lat temu. Z tym, że wtedy były tylko te problemy z głową, a teraz, co gorsza, są realne problemy z brzuchem. I to ich chcę się pozbyć.
Mogę się tylko starać, ile w mojej mocy, i być dobrej myśli. Już taką jestem osobą, że mi z tym trudniej i się od razu boję i nakręcam, ale nie poddam się, upieram się, że musi być lepiej.
Mimo wszystko trzeba się cieszyć z każdego dnia, bo każdy jest piękny, każdy jest darem. Nawet, jak mi teraz ciężej, a nawet nieznośnie, to nie można się załamywać, poddawać, nigdy! Warto żyć dla każdego następnego dnia! Ale oby ich było jak najwięcej, mam jeszcze przecież tyle marzeń. Będę o nie walczyć! A z tym brzuchem, afirmacja: musi w końcu się okazać, co mi tak dokucza, i muszę się z tego wyleczyć. Chcę jeszcze normalnie żyć i przeżyć coś więcej w tym życiu! Mocno wierzę, że tak będzie, i naprawdę będę wtedy największą szczęściarą!!