środa, 30 sierpnia 2023

Żalpost vel Realpost vel Dzisiaj pada deszcz post

Wiele razy jak kłębią się we mnie ciężkie, pesymistyczne, obezwłądniające myśli, mam ochotę wejść tu i przynajmniej je spisać, łudząc się, że opuszczą wtedy mnie i pozostaną tutaj. Jednak zaraz mi się odechciewa, bo wiem, że spędzę sporo czasu, bez sensu wyżalając się tutaj, podczas gdy mogłabym a) szukać innej (lepszej) pracy, b) szukać mieszkania gdzie indziej niż to przeklęte miasto, c) zrobić coś porządnego do jedzenia, bo zaniedbuję to, d) iść na zakupy, co wiąże się z punktem c, albo chociaż e) robić coś produktywnego, nawet jeśli na dłuższą metę bezcelowego (jak np. hobbystyczne tłumaczenie tekstów piosenek, rysowanie portretów albo wyklejanie kolaży z gazet). 
Dlaczego więc jednak tym razem przemogłam się do napisania tego posta, mimo że nawet w trakcie ogarnia mnie takie zniechęcenie, że ciągnięcie go jest zwyczajnie trudne? 
Może wpłynął na to fakt, że nawet jak się zabieram do powyższych punktów a-d, przypomina to bardzo syzyfową pracę. 
No i tak, myślę sobie, po co ja to piszę, spędzę jakąś godzinę na żalpostingu i nic dobrego z tego nie wyniknie. Nikt tego nie przeczyta, nie zrobi mu się mnie żal i nie pośpieszy z pomocą, aby wyrwać mnie z tego... nawet nie znajduję słowa. Więzienia, padołu, dołka? coś w tym stylu. 
Aż naprawdę już nie chce mi się dalej pisać. Może dlatego też nawet nie zabieram się do punktu e, który w odróżnieniu od pozostałych powinien przynajmniej dawać mi trochę ulgi i radości - czuję, że po prostu moja motywacja i spontaniczne chęci do aktywnego życia wynoszą okrągłe, ziejące otchłanią zero. 
Ktoś by powiedział z boku, ale przecież masz pracę, twój chłopak też ma pracę, macie mieszkanie w centrum dużego miasta i nawet was na nie stać, a nawet stać was na jedzenie, wodę, prąd i jakiś zbytek od czasu do czasu, jak kosmetyk czy nowy ciuch! (byle nie droższy niż kilkadziesiąt złotych, bo wtedy to już nie stać)
No i to wszystko prawda. Ale prawdą też jest, że oboje mamy umowę-zlecenie, czyli przebrzydłą śmieciówkę, sama praca również jest śmieciowa, bo nie wiąże się z żadnym rozwojem osobistym ani satysfakcją czy poczuciem spełnienia, a jest zwykłym harowaniem na system. I o ile ja jeszcze jestem w miarę dobrze traktowana w mojej pracy, choć jest niewdzięczna i bywa upierdliwie męcząca, to chłopak ma jeszcze gorzej, bo pracodawcą jest januszex bezczelnie nie szanujący pracowników, i jest to cholernie smutne, wręcz dennie żałosne. 
O wynagrodzeniu i podłej sytuacji naszych finansów pisałam już nie raz, więc ten akapit chociaż będzie krótszy - ta sytuacja się nie zmieniła. W skrócie, zarabiamy razem tyle, że ledwo starczy na czynsz i postawowe potrzeby, i tak od dziesiątego do dziesiątego wychodzimy z bidą na zero. Można by to pięknie nazwać błędnym kołem i totalnym brakiem perspektyw.
Ale ktoś powie, ty to się użalasz nad sobą, przecież teraz jest internet, możesz znaleźć inną pracę gdziekolwiek chcesz, możesz wyprowadzić się gdzie indziej, można też pracować w tych czasach zdalnie, no w czym problem? 
A no w tym, że z doświadczenia oboje boleśnie poznaliśmy, jak niemożliwie trudne jest znalezienie sensownej i dobrze płatnej pracy w naszej sytuacji (brak kierunowego wykształcenia, jakiejkolwiek przydatnej specjalizacji, w tym miejscu mój "mgr" z anglistyki po prostu przemilczę..., brak opłacalnych znajomości, tzw. "pleców", w ogóle brak jakichkolwiek głębszych wartościowych znajomości, co też człowieka mega przygnębia, no i nasz bardzo ograniczony budżet...). 
Więc mielibyśmy oboje na raz rzucić pracę, wyprowadzić się - i uff! Nie musimy dłużej mieszkać w Warszawie ani męczyć się w tych gówno-pracach, jaka ulga! ale, zaraz... gdzie teraz mamy mieszkać? za co żyć? nie mamy pieniążków, ani perspektyw żeby je zdobyć, a na pewno nie na tyle, żeby za to wyżyć... no i gdzie tu mieszkać, jak za chatę gdziekolwiek trzeba komuś płacić ze 3 tysiące zł. co najmniej? a pracę, jak gdzieś się przypadkiem jakaś znajdzie, najprawdopodobniej trafi się jeszcze gorszą niż się miało, ciężką i ultraniewdzięczną, płatną jakieś nędzne 2,5 tys. zł. za miesiąc, gdzie człowieka w ogóle jako pracownika nie szanują i odbierają w ogóle mu chęci do życia?
To ma być ta perspektywa zmiany "na lepsze"? 
Na omawianie potencjalnego wyjazdu za granicę to już w ogóle nie mam siły, bo na samą myśl kręci się w głowie. To samo ryzyko, tylko jeszcze tak 3x trudniej, bo wszystko dalej, drożej i obco.
Może chociaż na koniec utrzymam się tej myśli: brawo, wyrzuciłaś z siebie te obawy i gryzące cię wstrętne problemy. Są już sprecyzowane na piśmie i być może ktoś się z nimi zaznajomi i cię pożałuje, a być może nie, ale i tak nie ma to żadnego znaczenia i nie zmieni sytuacji. Jedyne, co się zmienia po tym wpisie, to przeniesienie tych trujących myśli tutaj, na zakurzony żal-blog. 
Aha! i może jeszcze jedno na koniec. Jak już wiem, że nigdy nie napiszę tych książek, co kiedyś o tym marzyłam - nie oszukujmy się, wiem że to nigdy nie nastąpi i najzwyczajniej można się z tym pogodzić - to chociaż trafiłam na takie, jakie sama bym prawdopodobnie napisała. Saga "Siedem Sióstr", na razie przeczytałam dwie, ale juz wiem, że ja właśnie coś takiego chciałam napisać: opowieść rodzinna, tajemnice, zagmatwane sytuacje, wątki miłosne, różne realia historyczne i georaficzne, rozbudowana genealogia, poruszające postaci i wydarzenia. Dziwne to uczucie, jak się pogodziłam, że ja nigdy pisarką ani nawet tłumaczką nie zostanę, przeczytać teraz coś takiego. W sumie to mogę się z tego cieszyć. Z czegoś trzeba, żeby znosić to życie!!! jak trudno znajdować na co dzień jakikolwiek dostatecznie mocny powód. 

piątek, 4 sierpnia 2023

Isn't dreaming of what you'll never have making you not appreciate what you do have?

Dawno mnie nie było, ale nie mam o czym pisać. W zasadzie zamiast cieszyć się z czegoś, co było celem ostatnich lat, to czuję się gorzej gdy mam już to za sobą. Padaka.

Czasem to w ogóle mam wrażenie, że ta wrażliwość, dzięki której kiedyś przynajmniej mogłam wewnętrznie doświadczać przeżyć na tyle pięknych, że rekompensowały mi okropności rzeczywistości (rym niezamierzony, ale te dwa słowa najbardziej pasują), że ta wrażliwość jest już we mnie zabita. 
I nie, że w zamian zrobiłam się twarda i gruboskórna, niewrażliwa i odporna na okropieństwa i przeciwności, co de facto czyniłoby życie łatwiejszym. Nie, bo dalej jestem miękka i niestabilna, a zatarcie wrażliwości na piękno i spłycenie dobrych przeżyć niestety nie poszło w parze z uodpornieniem się na zło, głupoty i inne rzeczy, które powinny po mnie spływać.
Dobre rzeczy powinny wsiąkać, złe spływać.
No i zawsze jak niby nie mam o czym pisać, to jednak na coś ponarzekam. 
Dramatyzm, fatalizm, chaotyczność - dlaczego te cechy się we mnie nie zatrą?
W zamian przytuliłabym pewność siebie, optymizm i wytrwałość. Ależ to byłby dobry deal.