Najczęściej jak nachodzi mnie myśl, żeby wejść tu i zrobić nowy wpis, i zaczynam sobie już układać w głowie, co napiszę, to ostatecznie i tak spełza to na niczym. Można to nazwać słomianym zapałem, słabym charakterem, depresją, lenistwem, jak zwał - nie mnie to przecież oceniać, bo nie jestem tu obiektywna. W każdym razie dzieje się tak w sumie z wieloma innymi aspektami mojego życia: trudno mi to nazwać, czy to tkwienie w martwym punkcie, brak motywacji, siły, poczucia sprawczości? Pewnie wypadkowa tego i paru innych rzeczy.
A przechodząc do tego, o czym tym razem chciałam napisać, zanim zwyciężyło klasyczne "ale to i tak bez sensu", to pomyślałam, że warto wyznaczyć sobie jakieś punkty zaczepienia, takie must be, ale po prostu must, żeby człowiek (ja) tego nie kwestionował i nie zadryfował więcej w głąb tego oceanu beznadziei, gdzie już nie raz mnie zaniosło i było to, no, jak to ująć - naprawdę lepiej do czegoś takiego nigdy nie wracać. Paradoks polega trochę na tym, że i tak wszędzie będzie się wkradało to wstrętne ale po co, na modłę tego powyższego "to i tak bez sensu" itd. I to człowieka może na każdym kroku zniechęcić i udaremnić wszystko, na jakim etapie by się nie zaczęło.
Ale równie do dobrze na każdym etapie, takim obojętnie jakim, jak właśnie teraz, można się jednak zaprzeć "bo tak", i będzie to miało tyle samo sensu ile "ale po co".
Czyli trzeba pamiętać, żeby się nie spieszyć, nie panikować, nie histeryzować. Bo tak. Nie przejmować się, że trudno jest zdecydować się co kupić (zwłaszcza do jedzenia), co zjeść, nie przejmować się, jak nachodzą ponure myśli związane z pracą i przyszłością, albo jakieś lęki egzystencjalne. Wy***ane w nie. Nie przejmować się.
(Tak, tak, łatwo pisać, ale chociaż intencja jest dobra. Może chociaż jakiś dobry kiełek się zakorzeni w tej prawie już całkiem jałowej mentalnej glebie)