piątek, 19 lipca 2024

Nie Daj Mi Zginąć

Odsłuchałam dziś cały album Placebo Never Let Me Go. Najnowszy, chociaż już ma 2 lata, a jeszcze ani razu go nie słuchałam. Tylko słyszałam parę piosenek z niego, jak wyszły. 
Bardzo mi się podoba. To świetne uczucie, jak po tylu latach znów tak dobrze się słucha uwielbianego niegdyś zespołu. 
Słuchając tego albumu, przypomniałam sobie, jak miałam pierwszą fazę na Placebo w dość mrocznym okresie mojego życia, czyli na początku 2016, a potem drugą po przyjeździe do Warszawy pod koniec 2018. I poza tym też często towarzyszyła mi ich muzyka w różnych momentach życia, ale ostanie kilka lat jednak były dość słabym okresem, podczas którego zdecydowanie mniej było w moim życiu słuchania muzyki, choć tak wiele czasu na tym kiedyś spędzałam - i tak mnie uszczęśliwiało. 
Dlatego tak dobrze jest wrócić do tych uczuć i wspomnień od czasu do czasu. I ten album z 2022 do takich właśnie momentów mnie dziś przeniósł. 
Dałabym 8/10. 
Mojemu zdrowiu zaś w ostatnim czasie 5/10, w porywie do 6. Nie jest źle, ale bardzo dobrze jeszcze też nie. 

sobota, 15 czerwca 2024

A jednak poprawa

Czy jest lepiej? Ogólnie tak! Ale czy tak dobrze, jakbym chciała? Jeszcze nie, ale z podkreśleniem: jeszcze, bo wierzę, że będzie w końcu naprawdę, naprawdę dobrze i to tak na stałe. 
Ostatni somatyczny atak lękowy miałam dwa tygodnie temu. Od tego czasu jakieś pomniejsze "ukłucia" tego dziadostwa, ale ataki już nie tak straszne. A przede wszystkim dałam radę dziś pojechać dość daleko metrem i autobusem, być w gościach i wrócić również komunikacją miejską i obyło się praktycznie bez żadnych nieprzyjemności. Wprawdzie podczas wizyty miałam taki epizod (nic nowego), że wydaje mi się, że nieznośnie mi się kręci w głowie i nie mogę się skupić na tym, co się dzieje, przez co mam silne uczucie, że muszę uciec (podczas gdy np. siedzę i słucham, jak ktoś mówi, i nawet patrzę na tę osobę usilnie nie dając po sobie nic poznać), co jest dosyć ciężkie do wytrzymania - ale kiedy to dzieje się już tak często, to po prostu jakoś daję radę to wytrzymać. 
Parę dni temu też miałam coś podobnego, jak byłam na pierwszej sesji psychoterapii. Trwa to minutę, może dwie, ale i tak jest średnio uciążliwe w porównaniu do tych paskudnych ataków panikowo-lękowych, które mnie nękały w kwietniu i w maju. Nikomu bym nie życzyła takich przeżyć, sobie samej też nie najlepiej już nigdy więcej. 
Nie czuję jeszcze jakiejś spektakularnej ulgi ani wewnętrznej stabilności i siły, ale i tak jest lepiej w porównaniu ze stanem, kiedy człowiek wewnątrz siebie walczy o życie i niemal odchodzi od zmysłów, więc doceniam to, że już jest "w miarę dobrze". W następnej kolejności zacznę znowu pomału jeździć do biura i nie unikać ani metra, ani w ogóle dalszego podróżowania gdziekolwiek. I będę miała coraz większą przewagę nad tymi atakującymi mnie od wewnątrz, nie wiem jak je nazwać - złymi stanami, aż w końcu dadzą za wygraną i opuszczą mnie na dobre, żebym mogła sobie w spokoju żyć. 

sobota, 1 czerwca 2024

Koniec wyjątkowo dziwnego maja i koniec Vision, ale nie koniec Klątwy Niestabilności

Ten maj "dziwny", bo nie taki, z czym się normalnie kojarzy: piękny miesiąc, wiosna, kwitnące kwiaty, wszystko "umajone". U mnie na odwrót, miesiąc ciężki, zdrowie moje słabe, bez dobroczynnego wpływu tych okoliczności przyrody. Szkoda, ale co zrobić. Czasem chyba po prostu trzeba przeczekać, choć i to bywa ciężkie, jak nie można przeczekać spokojnie. 
Jak się czuję po tych 3 tygodniach brania leków? Nie ma jakiejś znaczącej poprawy, niestety. To znaczy są momenty, gdy jest lepiej, np. wczoraj miałam w miarę "normalny" dzień: dałam radę pójść do sklepu, potem pojechać kawałek autobusem do centrum, potem rowerem do galerii, tam również zrobić zakupy, wrócić rowerem do domu. I obyło się bez cięższych zawrotów głowy. Ale potem pojawiają się one wieczorem, nie mogę spać, dopadają mnie nawet, jak mam zamknięte oczy. Trochę pośpię, ale niespokojnie, i obudzę się znowu z tymi zawrotami głowy i czując się bardzo dziwnie, jakby zaraz ciało miało mi całkiem odmówić posłuszeństwa i coś strasznego miało mnie trafić. Nawet, jak racjonalnie rzecz biorąc nic mi nie grozi. To jest w tym właśnie najgorsze, że nie mam nad tym żadnej kontroli, loteria. Nie liczy się zdrowy rozsądek, logiczne myślenie, tylko cały czas czuję to okropne uśpione ryzyko. 
Ale podtrzymuję to co w ostatnim poście, że trzeba być dobrej myśli. Stopniowo powinno mi się w końcu polepszać, ustabilizować się, tak żebym poczuła się znowu sobą i mogła wreszcie odetchnąć i cieszyć się życiem, a nie tylko walczyć o przetrwanie. 
Czeka mnie rozpoczęcie psychoterapii, i mam zamiar potraktować ją bardzo poważnie, zaangażować się, żeby tylko przyniosła dla mnie ten terapeutyczny skutek. Leki będę dalej systematycznie brać, kolejna wizyta u pani doktor za trzy tygodnie.
I mam nadzieję, że jak wtedy dodam tu kolejny post, to już będę mogła stwierdzić: jest lepiej, jest stabilniej, czuję ulgę.

czwartek, 9 maja 2024

Nie tylko kwiecień plecień

Wydawało mi się, że nie dodawałam tu żadnego posta od czasu tego feralnego ataku 6 kwietnia, a jednak widzę że jest wpis sprzed dwóch tygodni. 

No to update od tego czasu - niestety zrobiło się jeszcze gorzej, to znaczy nie jednostajnie, ale ogólnie niestabilność, lęki i objawy somatyczne mi się nasiliły. 

Na majówkę zostałam sama, niby tak chciałam, ale pod koniec tej sześciodniowej samotności było już bardzo źle. Na początku jakoś w miarę sobie radziłam, byłam nawet dwa dni w biurze, ale od tego czasu już tylko zdalnie. A w czwartek 2 maja ostatni raz tak na luzie przejechałam się komunikacją miejską, od tego czasu i w tym aspekcie mnie przyblokowało. 

Problemy ze spaniem też od tego czasu, nagłe wybudzenia w środku nocy, bardzo duży niepokój, czasem pocenie się i drgawki nie do opanowania. Nie co noc na szczęście, ale co parę nocy mi się to zdarza, ostatnio przedwczoraj. Czasem uda mi się w miarę spokojnie przespać całą noc, a innym razem wybudzę się między drugą - trzecią i jest strasznie ciężko. Potem brak dobrego snu w dzień się dodatkowo na mnie odbija. 

Najważniejsze z dziś - w końcu się wybrałam do lekarza psychiatry. Po kilku próbach, rezygnacjach i odwoływaniu wizyt, w końcu się zapisałam i poszłam na tę wizytę. Dostałam leki. Mam nadzieję, że będzie lepiej. Naprawdę nie mam wygórowanych wymagań, tylko dwie rzeczy: poczuć ulgę i normalność. Wrócić do stanu, w którym byłam choćby jeszcze te 2-3 miesiące temu.

Nie mam obecnie jakichś ostrych ataków, chociaż dość często takie uderzenia zawrotów głowy mi dokuczają, zwłaszcza jak mam skupiony na czymś wzrok. Jest to upierdliwe, ale też liczę, że jest to objaw tej nerwicy i farmakoterapia go wyeliminuje. Z tego co pamiętam, to tak właśnie było za pierwszym razem, gdy zaczęłam przyjmować te leki 9 lat temu (czy nie powinno tu być nawet wpisów z tego okresu?). Też takie objawy: silne, ale dziwne takie zawroty głowy, stany lękowe, objawy somatyczne wszelakie, a nawet popadanie w pewien obłęd. I biorąc leki jednak mi się polepszyło. 

Będę dodawać nowe wpisy z postępów leczenia. Mam nadzieję, że następny będzie taki, że "momentami jeszcze bywało gorzej, ale ogólnie to czuję, że się będzie poprawiało". Powiedzmy, że taki wpis dodam za jakieś 10 dni, czyli tak 19 maja lub ciut później. Będzie to relacja z tej ciekawej życiowej "przygody".

piątek, 26 kwietnia 2024

Klątwa Lęku

Nie będę się za bardzo rozpisywać, bo trzeba iść spać, żeby rano wstać. 
Tytuł posta trochę straszny, ale to trochę skojarzyło mi się z moim obecnym stanem - jakby to był jakiś zły czar. 
Bo ogólnie mam dość ciężki okres, naprzykrzają mi się te "stare, dobre" niby-zawroty głowy. Człowiek żyje z nimi prawie już dziesięć lat, myśli, że się przyzwyczaił, a tu się okazuje, że są tak przebiegłe że potrafią jeszcze dać w kość. 
Ogólnie miewałam już gorsze okresy raz na jakiś czas, ale zwykle było to coś, co mieściło się w moich granicach akceptacji i nie utrudniało aż tak bardzo życia na co dzień. 
Natomiast to, co ostatnio się wyprawia, to już jest trudność gry level hard. Niby "jakoś" ciągle funkcjonuję, z uporem utrzymuję pozory na zewnątrz, że jest ze mną w porządku, ale wewnętrznie bardzo, ale to bardzo nie jest. Wytrwale z tym walczę, ale bywają momenty, że jest to strasznie ciężkie, zwłaszcza, że nawet do końca nie wiem, co się dzieje.
Przynajmniej zaczęłam chodzić po specjalistach. Nie wypieram, że "tylko mi się wydaje", bo to jest faktem, że coś jest nie tak, a nie jakimś moim urojeniem. 
Byłam już u internisty, neurologa, na tomografie głowy, następny w kolejności jest laryngolog i zbadanie błędnika - i to może być to. I pocieszam się, że w końcu - bingo! Zostanie zdiagnozowane to, co mi jest, i podejmę w tym kierunku leczenie i dojdzie do wyleczenia. H e a l i n g.
Jeśli chodzi o uzdrawianie, to byłam też u psychologa. Dobrze mi zrobiła ta wizyta, jestem już prawie przekonana, że i długofalowa i porządna psychoterapia dobrze mi zrobi. Bez wątpienia od dawna jestem materiałem na taką terapię.
I taką mi to nasunęło myśl, że jak wzbiera we mnie to okropne uczucie i pogorszenie tych fizycznych objawów (zawroty głowy, dyskomfort wzrokowy, osłabienie, nerwowość), to jest jakbym oberwała złym zaklęciem. A te parę razy, kiedy naprawdę mnie siekło i ledwo się mogłam pozbierać (napad paniki, drgawki, problem z oddechem, mocna derealizacja), to musiało być naprawdę potężne zaklęcie.
A takie spotkanie z psychoterapeutką to jakby odczynianie złego czaru u dobrej wróżki. Zdejmowanie klątwy. Tak się wczoraj wieczorem czułam, jak pod wpływem dobrego zaklęcia. 
No to na razie dalej będzie trwała u mnie obrona przed czarną magią. Da się to zło pokonać. Przynajmniej gdzieś w głębi siebie zawsze czuję źródło tego głębokiego dobra i spokoju, nawet kiedy zły urok próbuje mi je całkiem przesłonić. Muszę zawsze pamiętać, że jest to chwilowe i znowu będzie lepiej, nie dać się mu oszukać. Jak tylko wreszcie na stałe zrobi się lepiej, i już nie będę musiała z tym walczyć, to dopiero będzie zwycięstwo!

piątek, 15 marca 2024

Opowiad(ani?)a

Przypomniało mi się, że napisałam tu kiedyś opowiadanie, a w każdym razie jego fragment. I że jak o nim myślałam, to kojarzyła mi się IV Zeppelinów, a zwłaszcza Battle of Evermore. Zatęskniłam za tym vibem i natchnęło mnie, żeby się tu przekopać do tego i sobie przeczytać. 

Tak - jestem po pracy, sama w domu, w stanie świętego spokoju. Oprócz obecności przeklętej hałaśliwej sąsiadki za ścianą i mniej przeklętego, aczkolwiek ogólnie również hałaśliwego i niespokojnego miasta za oknem. Ale mimo wszystko samotność w czterech ścianach i brak naglących obowiązków to cudowny stan, który bardzo rzadko mi się obecnie przydarza, dlatego jest tak drogocenny. I stąd też pewnie te wędrówki wgłąb siebie i w miłe mi fragmenty przeszłości. 

No to na przyszłość, jest to wpis z 16 i 17 stycznia 2016 (8 lat temu...!), dwie części tego opowiadania. Ale by było fajnie to dokończyć i w ogóle się rozpisać też nad innymi rzeczami. Zawsze tak gadam, ale dobrze wiadomo, że na tym to poprzestanie (tak też zawsze stwierdzam). 

Ogólnie to dokopując się do tej opowiastki, większość wpisów, które musiałam przewertować wprowadziło mnie w mieszaninę irytacji i zażenowania, jakie bzdury głupie ja tu bez opamiętania wklikiwałam. No, ale trochę przymrużenia oka i pobłażliwości - kto nigdy nie był młody i głupkowaty i nie odbijało mu się po latach krindżem w zetknięciu ze swoim poprzednim ja.

poniedziałek, 29 stycznia 2024