Jak się czuję po tych 3 tygodniach brania leków? Nie ma jakiejś znaczącej poprawy, niestety. To znaczy są momenty, gdy jest lepiej, np. wczoraj miałam w miarę "normalny" dzień: dałam radę pójść do sklepu, potem pojechać kawałek autobusem do centrum, potem rowerem do galerii, tam również zrobić zakupy, wrócić rowerem do domu. I obyło się bez cięższych zawrotów głowy. Ale potem pojawiają się one wieczorem, nie mogę spać, dopadają mnie nawet, jak mam zamknięte oczy. Trochę pośpię, ale niespokojnie, i obudzę się znowu z tymi zawrotami głowy i czując się bardzo dziwnie, jakby zaraz ciało miało mi całkiem odmówić posłuszeństwa i coś strasznego miało mnie trafić. Nawet, jak racjonalnie rzecz biorąc nic mi nie grozi. To jest w tym właśnie najgorsze, że nie mam nad tym żadnej kontroli, loteria. Nie liczy się zdrowy rozsądek, logiczne myślenie, tylko cały czas czuję to okropne uśpione ryzyko.
Ale podtrzymuję to co w ostatnim poście, że trzeba być dobrej myśli. Stopniowo powinno mi się w końcu polepszać, ustabilizować się, tak żebym poczuła się znowu sobą i mogła wreszcie odetchnąć i cieszyć się życiem, a nie tylko walczyć o przetrwanie.
Czeka mnie rozpoczęcie psychoterapii, i mam zamiar potraktować ją bardzo poważnie, zaangażować się, żeby tylko przyniosła dla mnie ten terapeutyczny skutek. Leki będę dalej systematycznie brać, kolejna wizyta u pani doktor za trzy tygodnie.
I mam nadzieję, że jak wtedy dodam tu kolejny post, to już będę mogła stwierdzić: jest lepiej, jest stabilniej, czuję ulgę.