sobota, 24 maja 2025

Koniec zagubienia - po raz kolejny

Dziś skończyłam po raz kolejny oglądać mój najulubieńszy w życiu serial, czyli Lost. Po raz pierwszy w oryginale. 
Jak to przy tym serialu, po ostatnim odcinku długo dochodzę do siebie. Mało co się może równać takiemu przeżyciu, mało co może tak do głębi poruszać.
Na pewno duży wpływ ma na to moje subiektywne postrzeganie świata, pewna (nad)wrażliwość oraz skłonność do introspekcji i rozmyślania, w każdym razie Zagubieni to dzieło, które kolejny raz do reszty mnie wciągnęło, oderwało od rzeczywistości i utwierdziło w przekonaniu, że nic lepszego nigdy nie obejrzę. I nic nie szkodzi. Z wielką chęcią jeszcze nie raz obejrzę od pierwszego do ostatniego odcinka to fantastyczne arcydzieło. Dla muzyki, aktorów, fabuły, scenerii, ogromnego sentymentu, dla wszystkiego. 
Wyszłam się przewietrzyć, żeby powoli sprowadzić umysł na ziemię. Ciekawy to stan, taka mieszanka przeróżnych emocji, jak nostalgia, wdzięczność, spokój, niedowierzanie, smutek, żal, tęsknota. Trudno powiedzieć, która przeważa. 
Dobrze tak raz na jakiś czas pobyć w odmiennym stanie świadomości, zająć myśli czymś innym, zanurzyć się w innym świecie. Tu chyba przeważa najbardziej wdzięczność. 

niedziela, 18 maja 2025

Wybory i rozwiane oczekiwania

W alternatywnej rzeczywistości MBTM wygrał Bonaventura, Mam Talent Demeted, Eurowizję Steczkowska, a nowym prezydentem Polski został Potężny Duńczyk. Tymczasem mamy, co mamy.
Zawsze mogło być gorzej, a tak chociaż szklanka do połowy pełna.

sobota, 17 maja 2025

Biały dym, siekiera i BPPV

W ciągu ostatnich dwóch tygodni trochę się działo, nie tylko u mnie, ale ogólnie w świecie. Pomyślałam sobie, że wrzucę tu krótkie podsumowanie, aby dać chociaż trochę upust kłębiącym się myślom.
Pierwszy wpis z nowego telefonu, to będzie piąty już dotykowy aparat na moim koncie, wow. Jak dobrze byłoby mieć po prostu jeden, dobrze działający, niepsujący się, spełniające oczekiwania na przestrzeni wielu lat. Jak samochód, pralka czy jakiekolwiek inne często używane, ale niezawodne urządzenie. Przykro jest tymczasem używać badziewia, które po półtora roku (jak mój ostatni smartfon) niestety aż się prosi o wyrzucenie przez okno. Można brnąć w ten temat, ale nie o tym miał być wpis. 
Najpierw zmarł papież Franciszek, trzeci papież w dwudziestym pierwszym wieku i trzeci za mojego życia. O ile Jana Pawła za dobrze nie pamiętam, to Benedykta jeszcze w miarę, a jego abdykację i wybór Franciszka 13 marca 13-go roku pamiętam całkiem nieźle. A teraz, po 12 latach mamy nowego papieża Leona, Amerykanina, co ciekawe. 
Dzień jego wyboru był niestety dniem żałoby na moim uniwersytecie w związku ze zbrodnią, która została popełniona dzień wcześniej przez psychopatycznego zwyrodnialca na kampusie głównym. Nie będę o tym tutaj dużo pisać, bo ciężko sobie w ogóle wyobrazić taką tragedię, co dopiero ją komentować. Pokrótce, to niewinna kobieta zginęła tragicznie z rąk młodego, niezrównoważonego psychicznie mordercy, w dodatku kanibala, który zmasakrował ją siekierą i poważnie ranił jeszcze inną osobę. Jak trochę o tym pooglądałam w telewizji czy poczytałam w internecie, to szybko sobie dałam spokój, bo tragedia to naprawdę okropna i szokująca tak, że robi się bardzo niedobrze. 
A niedobrze to mi już było zanim ten dramat się rozegrał, tego samego dnia, jeszcze przed gruchnięciem tej przerażającej wiadomości. Do tego stopnia mnie coś ścisnęło, że cały dzień zupełnie nic nie jadłam, tylko piłam wodę i ziołowe herbaty. Dawno coś takiego mi się nie zdarzyło, nie pamiętam, kiedy ostatnio. Na szczęście następnego dnia powoli zaczęło puszczać i już mogłam jeść normalnie. 
Tydzień później za to znów nawiedziło mnie nieprzyjemne wewnętrzne wydarzenie, tym razem nagłe, nowe i niespodziewane. Mianowicie, w nocy wybudziły mnie zawroty głowy, tylko nie takie, co mam na co dzień, że raz lżejsze, raz mocniejsze, ale ogólnie do zniesienia: te były tak mocne, że aż nie wiedziałam, co się dzieje. Pojawiły się, jak leżałam na plecach, obudziły mnie, wystraszyły potężnie, że aż dostałam piekącego ataku paniki (to na szczęście nic nowego i spokojnie poczekałam parę minut, aż przejdzie - pięknie widać tu owoce psychoterapii). Jak się przewróciłam na bok, nie minęło kilka sekund, jak znów okropnie mi się zaczęło kręcić w głowie: mimo, że leżałam w bezruchu, to takie uczucie jakby ktoś bardzo mocno mną potrząsał. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy tamtej nocy, jak zmieniałam pozycję spania. Bardzo nieprzyjemne przeżycie, ale na szczęście od tamtej pory już nie powtórzyło się (i oby tak zostało, nie będę za dziadostwem tęsknić!).