niedziela, 18 maja 2025

Wybory i rozwiane oczekiwania

W alternatywnej rzeczywistości MBTM wygrał Bonaventura, Mam Talent Demeted, Eurowizję Steczkowska, a nowym prezydentem Polski został Potężny Duńczyk. Tymczasem mamy, co mamy.
Zawsze mogło być gorzej, a tak chociaż szklanka do połowy pełna.

sobota, 17 maja 2025

Biały dym, siekiera i BPPV

W ciągu ostatnich dwóch tygodni trochę się działo, nie tylko u mnie, ale ogólnie w świecie. Pomyślałam sobie, że wrzucę tu krótkie podsumowanie, aby dać chociaż trochę upust kłębiącym się myślom.
Pierwszy wpis z nowego telefonu, to będzie piąty już dotykowy aparat na moim koncie, wow. Jak dobrze byłoby mieć po prostu jeden, dobrze działający, niepsujący się, spełniające oczekiwania na przestrzeni wielu lat. Jak samochód, pralka czy jakiekolwiek inne często używane, ale niezawodne urządzenie. Przykro jest tymczasem używać badziewia, które po półtora roku (jak mój ostatni smartfon) niestety aż się prosi o wyrzucenie przez okno. Można brnąć w ten temat, ale nie o tym miał być wpis. 
Najpierw zmarł papież Franciszek, trzeci papież w dwudziestym pierwszym wieku i trzeci za mojego życia. O ile Jana Pawła za dobrze nie pamiętam, to Benedykta jeszcze w miarę, a jego abdykację i wybór Franciszka 13 marca 13-go roku pamiętam całkiem nieźle. A teraz, po 12 latach mamy nowego papieża Leona, Amerykanina, co ciekawe. 
Dzień jego wyboru był niestety dniem żałoby na moim uniwersytecie w związku ze zbrodnią, która została popełniona dzień wcześniej przez psychopatycznego zwyrodnialca na kampusie głównym. Nie będę o tym tutaj dużo pisać, bo ciężko sobie w ogóle wyobrazić taką tragedię, co dopiero ją komentować. Pokrótce, to niewinna kobieta zginęła tragicznie z rąk młodego, niezrównoważonego psychicznie mordercy, w dodatku kanibala, który zmasakrował ją siekierą i poważnie ranił jeszcze inną osobę. Jak trochę o tym pooglądałam w telewizji czy poczytałam w internecie, to szybko sobie dałam spokój, bo tragedia to naprawdę okropna i szokująca tak, że robi się bardzo niedobrze. 
A niedobrze to mi już było zanim ten dramat się rozegrał, tego samego dnia, jeszcze przed gruchnięciem tej przerażającej wiadomości. Do tego stopnia mnie coś ścisnęło, że cały dzień zupełnie nic nie jadłam, tylko piłam wodę i ziołowe herbaty. Dawno coś takiego mi się nie zdarzyło, nie pamiętam, kiedy ostatnio. Na szczęście następnego dnia powoli zaczęło puszczać i już mogłam jeść normalnie. 
Tydzień później za to znów nawiedziło mnie nieprzyjemne wewnętrzne wydarzenie, tym razem nagłe, nowe i niespodziewane. Mianowicie, w nocy wybudziły mnie zawroty głowy, tylko nie takie, co mam na co dzień, że raz lżejsze, raz mocniejsze, ale ogólnie do zniesienia: te były tak mocne, że aż nie wiedziałam, co się dzieje. Pojawiły się, jak leżałam na plecach, obudziły mnie, wystraszyły potężnie, że aż dostałam piekącego ataku paniki (to na szczęście nic nowego i spokojnie poczekałam parę minut, aż przejdzie - pięknie widać tu owoce psychoterapii). Jak się przewróciłam na bok, nie minęło kilka sekund, jak znów okropnie mi się zaczęło kręcić w głowie: mimo, że leżałam w bezruchu, to takie uczucie jakby ktoś bardzo mocno mną potrząsał. Powtórzyło się to jeszcze kilka razy tamtej nocy, jak zmieniałam pozycję spania. Bardzo nieprzyjemne przeżycie, ale na szczęście od tamtej pory już nie powtórzyło się (i oby tak zostało, nie będę za dziadostwem tęsknić!).

piątek, 7 marca 2025

Mądre słowa do nie tak mądrej osoby

Dlaczego (znowu) kręci mi się w głowie? 

Jak zwykle: nie wiem, ale dzięki terapii mogę przynajmniej wskazać, co i z jakim prawdopodobieństwem mogło na to wpłynąć. A także, co jeszcze ważniejsze, nie ulegam żadnej panice i czarnym myślom, choć oczywiście się pojawiają. Oceniłabym, że dziś radzę sobie 7/10, pomimo że jest dość trudno, i doceniam, że jest to dobry wynik. Mógłby być lepszy, ale i tak jest dobry. Kolejna bardzo ważna lekcja z terapii to: nie wpadać w pułapkę perfekcjonizmu. W myśl bardzo mądrego przysłowia: "lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu". 

Tak więc najbardziej prawdopodobne czynniki według mnie to: 
- zmiana trybu życia na przeciągu ostatniego miesiąca, czyli regularne pojawianie się w biurze 2 razy w tygodniu. Wymaga to wcześniejszego wstawania, dość długiego podróżowania i ekspozycji na tłumy, hałasy, spaliny i inne "atrakcje", co może odbić się na organizmie, zwłaszcza na psychice i układzie nerwowym, bo przynajmniej fizycznie trochę ruchu zawsze dobrze zrobi, a i społecznie człowiek trochę wyjdzie do ludzi i się pointegruje w biurze, co też jest zdrowe, ale jednak z introwertyka wysysa zapasy energii.
- zmiany hormonalne w organizmie, w tym regulowanie się układu hormonalnego po odstawieniu branego przez ponad dwa lata dostinexu, a do tego zbliżający się na dniach okres. Zawroty głowy, osłabienie, rozdrażnienie i tym podobne jak najbardziej wpasowują się w normalne objawy takiego stanu rzeczy.
- zmęczenie pracą. Bądź co bądź nie zbijam bąków całymi godzinami, tylko jednak wykonuję pewne obowiązki, które wymagają kombinowania, komunikowania się, wielozadaniowości, samodyscypliny i skupiania uwagi, co składa się na konkretny wysiłek umysłowy. Można być po tym w równym stopniu zmęczonym, co po wysiłku fizycznym - takie czasy, taka praca. Już dawno powinien odejść do lamusa stereotyp, że "prawdziwa praca/robota" musi fizycznie wymęczyć, a "siedzenie na dupie" to żadna robota. Tak jak i to, że studia są furtką do znalezienia dobrej pracy (również dawno nieaktualne), albo że do psychiatry chodzą tylko wariaci (nigdy nie było aktualne).
- związane z pracą: wielogodzinna, codzienna ekspozycja na ekran i zmęczenie wzroku. To również może się odbijać na organizmie w postaci zawrotów głowy.

A teraz teorie o wiele mniej prawdopodobne, ale zawsze podszeptywane przez nerwicę.
- a może to początek jakiejś strasznej choroby, np. guza mózgu, tętniaka, glejaka, udaru, wylewu, miażdżycy, czy cokolwiek jeszcze przyjdzie ci na myśl. 
Dlaczego to jest mało prawdopodobne? 
Rok temu byłam na tomografii komputerowej głowy i wynik badania wyszedł całkowicie prawidłowy. Poza tym jeszcze wczoraj rano czułam się zupełnie dobrze, a dopiero wieczorem się pogorszyło. Czy z dnia na dzień taka straszna choroba się rozwija? Bardzo mało prawdopodobne. Zresztą zdarzało mi się już nie raz podobnie czuć i zawsze te objawy w końcu ustępują.
- a może tym razem jednak jest inaczej i to będzie coś groźnego, mimo że wcześniej nigdy tak nie było. 
Dlaczego to jest mało prawdopodobne? 
Znowu, te powody co powyżej: badanie TK, nawracające podobne sytuacje które ZAWSZE okazywały się niegroźne (żyję? żyję), moja nadwrażliwość i tendencja do zbytniego wsłuchiwania się we własny organizm, co łatwo przeradza się w wyolbrzymianie. I cała reszta czynników wypisanych powyżej, które tymi klasycznymi dla mnie zawrotami głowy mogą skutkować i będzie to o wiele bardziej prawdopodobne, niż podsycanie lękowym myśleniem przypuszczenie, że nagle ni z gruszki ni z pietruszki jak grom z jasnego nieba trafi mnie szlag.

To spisawszy, mogę sobie wielokrotnie do tego posta wracać, żeby te argumenty się w moim opornym umyśle zakorzeniły. W końcu ćwiczenie czyni mistrza.

wtorek, 11 lutego 2025

Dwadzieścia pięć sesji

Tyle ich właśnie odbyłam w nurcie terapii poznawczo-behawioralnej. Dziś planowo ukończyłam terapię. Co tu dużo mówić, większość zostało już powiedziane między mną a panią terapeutką - była to bardzo dobra decyzja i jestem zadowolona, że wyszłam z tego dołka, w który niespodziewane i boleśnie upadłam niecały rok temu.
Pracy przede mną ciąg dalszy, ale ile już jej do tej pory wykonałam. W wielkim skrócie muszę najbardziej pamiętać te dwie rzeczy: NIE PODDAWAĆ SIĘ i ODPOCZYWAĆ! A wszystko będzie dobrze. 
(Ponoć to najstarsze kłamstwo świata, ale ja myślę, że jednak najstarsza prawda świata)

piątek, 19 lipca 2024

Nie Daj Mi Zginąć

Odsłuchałam dziś cały album Placebo Never Let Me Go. Najnowszy, chociaż już ma 2 lata, a jeszcze ani razu go nie słuchałam. Tylko słyszałam parę piosenek z niego, jak wyszły. 
Bardzo mi się podoba. To świetne uczucie, jak po tylu latach znów tak dobrze się słucha uwielbianego niegdyś zespołu. 
Słuchając tego albumu, przypomniałam sobie, jak miałam pierwszą fazę na Placebo w dość mrocznym okresie mojego życia, czyli na początku 2016, a potem drugą po przyjeździe do Warszawy pod koniec 2018. I poza tym też często towarzyszyła mi ich muzyka w różnych momentach życia, ale ostanie kilka lat jednak były dość słabym okresem, podczas którego zdecydowanie mniej było w moim życiu słuchania muzyki, choć tak wiele czasu na tym kiedyś spędzałam - i tak mnie uszczęśliwiało. 
Dlatego tak dobrze jest wrócić do tych uczuć i wspomnień od czasu do czasu. I ten album z 2022 do takich właśnie momentów mnie dziś przeniósł. 
Dałabym 8/10. 
Mojemu zdrowiu zaś w ostatnim czasie 5/10, w porywie do 6. Nie jest źle, ale bardzo dobrze jeszcze też nie. 

sobota, 15 czerwca 2024

A jednak poprawa

Czy jest lepiej? Ogólnie tak! Ale czy tak dobrze, jakbym chciała? Jeszcze nie, ale z podkreśleniem: jeszcze, bo wierzę, że będzie w końcu naprawdę, naprawdę dobrze i to tak na stałe. 
Ostatni somatyczny atak lękowy miałam dwa tygodnie temu. Od tego czasu jakieś pomniejsze "ukłucia" tego dziadostwa, ale ataki już nie tak straszne. A przede wszystkim dałam radę dziś pojechać dość daleko metrem i autobusem, być w gościach i wrócić również komunikacją miejską i obyło się praktycznie bez żadnych nieprzyjemności. Wprawdzie podczas wizyty miałam taki epizod (nic nowego), że wydaje mi się, że nieznośnie mi się kręci w głowie i nie mogę się skupić na tym, co się dzieje, przez co mam silne uczucie, że muszę uciec (podczas gdy np. siedzę i słucham, jak ktoś mówi, i nawet patrzę na tę osobę usilnie nie dając po sobie nic poznać), co jest dosyć ciężkie do wytrzymania - ale kiedy to dzieje się już tak często, to po prostu jakoś daję radę to wytrzymać. 
Parę dni temu też miałam coś podobnego, jak byłam na pierwszej sesji psychoterapii. Trwa to minutę, może dwie, ale i tak jest średnio uciążliwe w porównaniu do tych paskudnych ataków panikowo-lękowych, które mnie nękały w kwietniu i w maju. Nikomu bym nie życzyła takich przeżyć, sobie samej też nie najlepiej już nigdy więcej. 
Nie czuję jeszcze jakiejś spektakularnej ulgi ani wewnętrznej stabilności i siły, ale i tak jest lepiej w porównaniu ze stanem, kiedy człowiek wewnątrz siebie walczy o życie i niemal odchodzi od zmysłów, więc doceniam to, że już jest "w miarę dobrze". W następnej kolejności zacznę znowu pomału jeździć do biura i nie unikać ani metra, ani w ogóle dalszego podróżowania gdziekolwiek. I będę miała coraz większą przewagę nad tymi atakującymi mnie od wewnątrz, nie wiem jak je nazwać - złymi stanami, aż w końcu dadzą za wygraną i opuszczą mnie na dobre, żebym mogła sobie w spokoju żyć. 

sobota, 1 czerwca 2024

Koniec wyjątkowo dziwnego maja i koniec Vision, ale nie koniec Klątwy Niestabilności

Ten maj "dziwny", bo nie taki, z czym się normalnie kojarzy: piękny miesiąc, wiosna, kwitnące kwiaty, wszystko "umajone". U mnie na odwrót, miesiąc ciężki, zdrowie moje słabe, bez dobroczynnego wpływu tych okoliczności przyrody. Szkoda, ale co zrobić. Czasem chyba po prostu trzeba przeczekać, choć i to bywa ciężkie, jak nie można przeczekać spokojnie. 
Jak się czuję po tych 3 tygodniach brania leków? Nie ma jakiejś znaczącej poprawy, niestety. To znaczy są momenty, gdy jest lepiej, np. wczoraj miałam w miarę "normalny" dzień: dałam radę pójść do sklepu, potem pojechać kawałek autobusem do centrum, potem rowerem do galerii, tam również zrobić zakupy, wrócić rowerem do domu. I obyło się bez cięższych zawrotów głowy. Ale potem pojawiają się one wieczorem, nie mogę spać, dopadają mnie nawet, jak mam zamknięte oczy. Trochę pośpię, ale niespokojnie, i obudzę się znowu z tymi zawrotami głowy i czując się bardzo dziwnie, jakby zaraz ciało miało mi całkiem odmówić posłuszeństwa i coś strasznego miało mnie trafić. Nawet, jak racjonalnie rzecz biorąc nic mi nie grozi. To jest w tym właśnie najgorsze, że nie mam nad tym żadnej kontroli, loteria. Nie liczy się zdrowy rozsądek, logiczne myślenie, tylko cały czas czuję to okropne uśpione ryzyko. 
Ale podtrzymuję to co w ostatnim poście, że trzeba być dobrej myśli. Stopniowo powinno mi się w końcu polepszać, ustabilizować się, tak żebym poczuła się znowu sobą i mogła wreszcie odetchnąć i cieszyć się życiem, a nie tylko walczyć o przetrwanie. 
Czeka mnie rozpoczęcie psychoterapii, i mam zamiar potraktować ją bardzo poważnie, zaangażować się, żeby tylko przyniosła dla mnie ten terapeutyczny skutek. Leki będę dalej systematycznie brać, kolejna wizyta u pani doktor za trzy tygodnie.
I mam nadzieję, że jak wtedy dodam tu kolejny post, to już będę mogła stwierdzić: jest lepiej, jest stabilniej, czuję ulgę.

czwartek, 9 maja 2024

Nie tylko kwiecień plecień

Wydawało mi się, że nie dodawałam tu żadnego posta od czasu tego feralnego ataku 6 kwietnia, a jednak widzę że jest wpis sprzed dwóch tygodni. 

No to update od tego czasu - niestety zrobiło się jeszcze gorzej, to znaczy nie jednostajnie, ale ogólnie niestabilność, lęki i objawy somatyczne mi się nasiliły. 

Na majówkę zostałam sama, niby tak chciałam, ale pod koniec tej sześciodniowej samotności było już bardzo źle. Na początku jakoś w miarę sobie radziłam, byłam nawet dwa dni w biurze, ale od tego czasu już tylko zdalnie. A w czwartek 2 maja ostatni raz tak na luzie przejechałam się komunikacją miejską, od tego czasu i w tym aspekcie mnie przyblokowało. 

Problemy ze spaniem też od tego czasu, nagłe wybudzenia w środku nocy, bardzo duży niepokój, czasem pocenie się i drgawki nie do opanowania. Nie co noc na szczęście, ale co parę nocy mi się to zdarza, ostatnio przedwczoraj. Czasem uda mi się w miarę spokojnie przespać całą noc, a innym razem wybudzę się między drugą - trzecią i jest strasznie ciężko. Potem brak dobrego snu w dzień się dodatkowo na mnie odbija. 

Najważniejsze z dziś - w końcu się wybrałam do lekarza psychiatry. Po kilku próbach, rezygnacjach i odwoływaniu wizyt, w końcu się zapisałam i poszłam na tę wizytę. Dostałam leki. Mam nadzieję, że będzie lepiej. Naprawdę nie mam wygórowanych wymagań, tylko dwie rzeczy: poczuć ulgę i normalność. Wrócić do stanu, w którym byłam choćby jeszcze te 2-3 miesiące temu.

Nie mam obecnie jakichś ostrych ataków, chociaż dość często takie uderzenia zawrotów głowy mi dokuczają, zwłaszcza jak mam skupiony na czymś wzrok. Jest to upierdliwe, ale też liczę, że jest to objaw tej nerwicy i farmakoterapia go wyeliminuje. Z tego co pamiętam, to tak właśnie było za pierwszym razem, gdy zaczęłam przyjmować te leki 9 lat temu (czy nie powinno tu być nawet wpisów z tego okresu?). Też takie objawy: silne, ale dziwne takie zawroty głowy, stany lękowe, objawy somatyczne wszelakie, a nawet popadanie w pewien obłęd. I biorąc leki jednak mi się polepszyło. 

Będę dodawać nowe wpisy z postępów leczenia. Mam nadzieję, że następny będzie taki, że "momentami jeszcze bywało gorzej, ale ogólnie to czuję, że się będzie poprawiało". Powiedzmy, że taki wpis dodam za jakieś 10 dni, czyli tak 19 maja lub ciut później. Będzie to relacja z tej ciekawej życiowej "przygody".