Siedzę teraz na przerwie pomiędzy zajęciami, na których omal nie usypiam, tak mnie nużą. Jem właśnie knoppersa i oprócz słodyczy w mordzie i lekkiego bólu zębów odczuwam niejakie rozgoryczenie mieszane z zażenowaniem, z nutami złości, ale nie jestem jednak osobą nienawistną, więc nie tak bardzo.
Ja to jeszcze jakoś przetrawię, w końcu od początku tej Warszawy raczej nie ubóstwiałam, nawet tę farsę z tym chujem jebanym chytrusem traktuję jako pewną nauczkę. Ale szkoda mi Dominika, bo, zdaje się, serduszko moje, on gorzej to znosi.
Męczy mnie już klawiatura tu bo zepsuła się stara i jakieś gówno się pobrało z pojebanymi literkami, przez co ciężej się piszę, więc ucinam to w tym miejscu i idę grać w pisklaki, przeczekać do końca zajęć i wtedy wrócę w końcu do ukochanego mojego, do domku, i odizolować się znów na słodkie chwile od tego podłego siedliska żmijowatości i skurwysyństwa.