Naprawdę wolałabym tego nie pisać, ale ten rok się niestety zaczął okropnie. Wszystko jest, kurwa, okropne. Nie wiem już, czy to przez tę pandemię, czy i tak by było chujowo.
W domu jak byliśmy w odwiedzinach, to było super, święta też były super, ale poza tym większość czasu jest spierdolona. Może nawet nie większość, może właśnie większość jest spoko, ale wystarczą takie chwile, gdzie wszystko się wali i jest najgorsze na świecie, żeby dać mocne wrażenie spierdolenia się wszystkiego.
Naprawdę, kurwa, nie wiem. Nie chcę być sama, jestem w stanie dużo wytrzymać, ale jeśli ten rok już od pierwszego dnia ma tak wyglądać, że co rusz drzemy na siebie mordy i kończę z histerią cała usmarkana, to ja to pierdolę. Może już łatwiej znosić wegetowanie samemu, gdzie jest strasznie, ale to strasznie smutno i też chujowo, ale nie aż tak dramatycznie przynajmniej. Ja już kurwa nie wiem.