"poczucie samotności oznacza, że najbardziej potrzebujesz samej siebie" - rupi kaur
środa, 27 października 2021
Chwilunia
poniedziałek, 11 października 2021
This one's optimistic
czwartek, 7 października 2021
Live life to the fullest
niedziela, 3 października 2021
Marzenia do spełnienia
Pierwszym moim, aktualnym marzeniem jest wyzdrowienie. Cudowne ozdrowienie. Rozumiem przez to ustanie tych koszmarnych dolegliwości brzusznych. Koszmarnych nie przez to, że to ból o jakimś koszmarnym natężeniu, ale dlatego, że ich chroniczność zamienia życie w przewlekły koszmar. To, że ostatnie prawie dwa miesiące funkcjonuję względnie normalnie to złudzenie. W tym sensie, że wcale nie czuję się normalnie, choć bardzo bym chciała. Nie mówię już nawet o tym, co siedzi mi w głowie, bo rzecz jasna to tu zawsze dzieje się każdy koszmar: chodzi o jego przyczynę, czyli najczarniejsze myśli spowodowane właśnie przez tę dotąd niezdiagnozowaną chorobę. Nawet nie ta niewiedza jest najgorsza, tylko jej świadomość - o ileż lepiej nie wiedzieć, jeśli coś złego się dzieje i dzięki temu się nie zadręczać, zamiast domyślać się, mieć złe przeczucia i truć sobie tym codzienne życie.
Z jednej strony żałuję, że od razu zaczęłam czytać całe internety w poszukiwaniu opisów objawów i różnych historii. Niby chciałam się dowiedzieć jak najwięcej, i to akurat dobrze z praktycznego punktu widzenia, żeby wiedzieć, co badać, jak, gdzie pójść, co robić. Ale przecież i tak najważniejsze jest działanie, a przy tym: wielka siła wewnętrza, zdolność do normalnego funkcjonowania i poczucie własnej tożsamości, a może bardziej: ważności, tego, że jest się ważnym. A u mnie tak łatwo o derealizację, coś okropnego, jakby rozmazywało się całe dotychczasowe życie i nie można było odnaleźć się w obecnym. Durne to uczucie i całkowicie niepotrzebne.
Ja i tak się dobrze trzymam i jedno co, to przynajmniej nie daję się ponieść temu najgorszemu, panicznemu strachowi, udaje mi się jakoś pocieszać i w miarę trzymać, i dzięki temu jakoś też dawać radę na co dzień, chociaż, właśnie, nie jest to ten normalny, cudownie najnormalniejszy stan, w którym dopiero co się znajdowałam - jeszcze w lipcu, w czerwcu, niby były inne problemy, ale z tym było akurat dobrze - czułam się naprawdę normalnie, mogłam normalnie jeść i tak dalej. To mi się wydaje teraz takim bezcennym skarbem, który jakby ktoś mi odebrał, a w zamian ukarał nieszczęściem, pechem, chorobą. ALE! Wciąż będę mocno wierzyć, że to nic nieodwracalnego, że to się da wyleczyć! Oczywiście najpierw trzeba wiedzieć, co, a ja na razie jestem w kropce i mam tylko te swoje przypuszczenia. Jest tak, że prawdopodobne są w tym przypadku różne rzeczy, od mniej poważnych po najgorszą obawę, czyli przeklętego raka, a ja za wszelką cenę skłaniam się ku tym optymistyczniejszym wizjom.
Ale jakiś układ psychiczny czy inne słabości robią swoje i dręczy jednak ta najczarniejsza wizja. Coś idiotycznego, nie mając jeszcze diagnozy, ale przez te moje wyszukiwanie i dopasywanie do siebie objawów wyszło, że i coś takiego jest możliwe, i weź tu teraz człowieku myśl i działaj rozsądnie i żyj normalnie. Ja naprawdę się staram i widzę sens w swoim życiu, bardzo mi zależy, żeby jeszcze żyć na tyle długo, żeby to życie należycie przeżyć, a tu takie kłody pod nogi rzuca ta psychika. Żeby sama psychika! To by nie było jeszcze najgorsze, bo już przez to przechodziłam przecież, że te problemy wszystkie miałam tylko w głowie, a nic się nie działo z brzuchem, tak jak teraz. Bo się okazuje, że najgorzej, jak coś męczy ciało, a i głowa sobie nie potrafi z tym poradzić. Albo napiszę inaczej: no radzi sobie, ale z trudem! A człowiek chciałby zaznać trochę ulgi, normalnie sobie pożyć, a nie wysilać się ciągle, męczyć, znosić dolegliwości i opędzać od czarnych myśli.
Nie te dolegliwości same w sobie są najgorsze, da się je wytrzymać, byle by tylko mieć pewność, że nie wynika z nich żadne zagrożenie. A właśnie nie mając diagnozy tak naprzykrzają się te myśli, że właśnie może dziać się coś złego! I tutaj raz po raz taka moja tęsknota za tym lekkim, normalnym życiem, gdzie jakiekolwiek problemy mogę znosić, może być ich nawet dużo i ciężkie, byle tylko ze zdrowiem nic złego się nie działo. A nawet i zdrowotnie można niedomagać, byle mieć stabilną sytuację, jakieś środki łagodzące, wspomagające, i mieć przy tym spokój ducha i pozytywne myślenie!
Właśnie, bo miało być o moich marzeniach, a jest to na pewno pozostanie w dobrym zdrowiu na długie lata - przede wszystkim. Najlepiej do starości. Myślę sobie, że jeśli chodzi o geny, to przecież jestem w bardzo dobrej sytuacji - praktycznie wszyscy w rodzinie dobrze się trzymają, rodzice, dziadkowie, wszyscy żyją, pradziadkowie też w większości byli długowieczni. I tu super, i też tak chcę!
Mam wspaniałego chłopaka i on jest dla mnie najważniejszą osobą w życiu i chcę, żeby tak zostało na zawsze! A przez to zawsze rozumiem jeszcze kilkadziesiąt następnych lat, w których doczekamy się dzieci i własnego mieszkania. Więcej nawet nie planuję, bo to szczegóły. Ale w najbliższej przyszłości: wziąć ślub z moim ukochanym, który jest miłością mojego życia i na zawsze nią pozostanie, dorobić się własnego domu, następnie urodzić dziecko i założyć szczęśliwą rodzinę. W praktyce to tak najbliższe 5 lat - akurat będę miała trzydzieści lat. Przecież wciąż będę wtedy młodą osobą, dalej jestem bardzo młoda! Naprawdę nie mieści mi się w głowie, że miałabym na to teraz nie zasłużyć, no po prostu nie. To jest jak najbardziej osiągalne i wszelkie problemy po drodze, te ze zdrowiem, są do pokonania. Nie poddam się na pewno nigdy, nigdy, co się nie będzie działo, to będę najodważniejsza i najsilniejsza.
Udało mi się przecież przejść już przez tyle problemów ze zdrowiem i nie tylko, ze wszystkim sobie dawałam radę do tej pory, miałam naprawdę dużo szczęścia też w życiu, o tym na pewno trzeba pamiętać! Więc czemu by nagle mieć największego pecha? Nie ma co się tego obawiać, będę miała dalej szczęście i w to muszę wierzyć. To już zależy tylko ode mnie, muszę brać pełną odpowiedzialność za odpowiednie, jak najlepsze prowadzenie swojego życia. Są załamki, są trudności, ale trudno - samemu trzeba wierzyć, być silnym! To najwięcej co można zrobić! Dlatego nie ma co się bać niczego, przejmować na zapas, ani tym bardziej czarnowidzieć. Spokój, wdzięczność, szczęście - o to trzeba dbać.
Jestem też na dobrej drodze, żeby wreszcie zrobić również studia magisterskie. Z licencjatem już się udało i to jest duże osiągnięcie! Więc najbliższe dwa lata to magisterka, potem studium na tłumacza przysięgłego, i to będzie kolejne osiągnięcie! Bardzo dobrze, że mam taki jasno wytyczony cel, tak jak i w tych marzeniach osobistych o rodzinie. Właśnie dlatego chcę i BĘDĘ żyć. Nie wiem ile, tak jak i nikt nie wie, ale trzeba o tym nie myśleć i wierzyć, że będzie się żyło tyle, ile wystarczy! Jestem i na pewno będę dobrej myśli! A w międzyczasie to to codzienne, dane teraz życie jest najważniejsze i bezcenne. Tego się trzeba trzymać i szczęśliwie sobie żyć, a jak jest jakaś trudność, to sobie z nią radzić, pokonywać! I tych słów się na pewno będę trzymać. I będzie dobrze! Choćby dlatego, że w to mocno, mocno, mocno wierzę.