środa, 27 października 2021

Chwilunia

Takie momenty są piękne. Obudziłam się i leżę sobie w łóżku z moim ukochanym Dominiczkiem. Włączyłam cicho telewizorek, napiłam się wody, Dominiczek jeszcze pochrapuje. Piękne jest to, że w tym momencie nic nie zmąca takiego błogiego spokoju. Mimo, że ostatnio w każdej chwili niestety były w stanie mnie nachodzić te okropne myśli, odczucia, takie zjazdy, coś okropnego. Nie wspominając o dodatkowych objawach fizycznych. 
W tym momencie ani ból pleców, ani w klatce piersiowej, ani w brzuchu aż tak nie dokucza. Jeśli już, to w tym przełyku trochę no i w podbrzuszu, ta powiększona prawa strona. Ale mam piękną, spokojną chwilę, gdzie udaje mi się zbytnio nie nakręcać, nie zamartwiać wszystkim i nie bać, po prostu za dużo nie myśleć - bo z tym jest problem - a być, i na ile mogę, cieszyć się z tego. Więc to jest takie uczczenie chwili i niech ich jeszcze będzie jak najwięcej, jak najpiękniejszych.

poniedziałek, 11 października 2021

This one's optimistic

Dziś przynajmniej czuję się lepiej, niż tydzień temu na zajęciach. Przynajmniej psychicznie bardziej podbudowana, tak myślę. To w końcu najważniejsze, porządek w głowie, dobre myśli i pozytywne nastawienie. Takie banały, wydawać by się mogło, a w praktyce takie podstawowe rzeczy.
Zjadłam sobie jaglankę, przygotowałam też porcję na uczelnię i to będzie spokojny, dobry dzień. 

czwartek, 7 października 2021

Live life to the fullest

Najważniejsze to: nie dać się!!! Póki nie jest aż tak źle, nic mocno nie boli, nie jest fatalnie, wciąż jest nadzieja. Nigdy się nie załamywać, za to zawsze cieszyć się każdą piękną chwilą życia oraz nim w ogóle jako całością, mając przecież tyle pięknych wspomnień! To największy skarb i w jakim wieku człowiek nie odejdzie, zawsze właśnie tym się trzeba cieszyć.
Oczywiście piszę to, nie mając jeszcze żadnej oficjalnej diagnozy, ale czując się, jakby ze względu na charakterystyczne objawy ta diagnoza już niestety była. A w tym wszystkim tak czy siak najważniejsze jest nastawienie psychiczne i najgorsze, co może być, to załamka. 
Więc nic, tylko się cieszyć, póki życie trwa! Taki banał, ale najbardziej wart powtarzania sobie i wierzenia w to! 
Tymczasem czekam sobie na uczelni na kolejne zajęcia, a potem wracam do domku do mojego najukochańszego i zjemy sobie razem tiramisu i wypijemy kawę, zjemy też jakiś obiadzik, podglądamy coś i przede wszystkim: będziemy razem. 
To do następnego!

niedziela, 3 października 2021

Marzenia do spełnienia

Pierwszym moim, aktualnym marzeniem jest wyzdrowienie. Cudowne ozdrowienie. Rozumiem przez to ustanie tych koszmarnych dolegliwości brzusznych. Koszmarnych nie przez to, że to ból o jakimś koszmarnym natężeniu, ale dlatego, że ich chroniczność zamienia życie w przewlekły koszmar. To, że ostatnie prawie dwa miesiące funkcjonuję względnie normalnie to złudzenie. W tym sensie, że wcale nie czuję się normalnie, choć bardzo bym chciała. Nie mówię już nawet o tym, co siedzi mi w głowie, bo rzecz jasna to tu zawsze dzieje się każdy koszmar: chodzi o jego przyczynę, czyli najczarniejsze myśli spowodowane właśnie przez tę dotąd niezdiagnozowaną chorobę. Nawet nie ta niewiedza jest najgorsza, tylko jej świadomość - o ileż lepiej nie wiedzieć, jeśli coś złego się dzieje i dzięki temu się nie zadręczać, zamiast domyślać się, mieć złe przeczucia i truć sobie tym codzienne życie. 

Z jednej strony żałuję, że od razu zaczęłam czytać całe internety w poszukiwaniu opisów objawów i różnych historii. Niby chciałam się dowiedzieć jak najwięcej, i to akurat dobrze z praktycznego punktu widzenia, żeby wiedzieć, co badać, jak, gdzie pójść, co robić. Ale przecież i tak najważniejsze jest działanie, a przy tym: wielka siła wewnętrza, zdolność do normalnego funkcjonowania i poczucie własnej tożsamości, a może bardziej: ważności, tego, że jest się ważnym. A u mnie tak łatwo o derealizację, coś okropnego, jakby rozmazywało się całe dotychczasowe życie i nie można było odnaleźć się w obecnym. Durne to uczucie i całkowicie niepotrzebne. 

Ja i tak się dobrze trzymam i jedno co, to przynajmniej nie daję się ponieść temu najgorszemu, panicznemu strachowi, udaje mi się jakoś pocieszać i w miarę trzymać, i dzięki temu jakoś też dawać radę na co dzień, chociaż, właśnie, nie jest to ten normalny, cudownie najnormalniejszy stan, w którym dopiero co się znajdowałam - jeszcze w lipcu, w czerwcu, niby były inne problemy, ale z tym było akurat dobrze - czułam się naprawdę normalnie, mogłam normalnie jeść i tak dalej. To mi się wydaje teraz takim bezcennym skarbem, który jakby ktoś mi odebrał, a w zamian ukarał nieszczęściem, pechem, chorobą. ALE! Wciąż będę mocno wierzyć, że to nic nieodwracalnego, że to się da wyleczyć! Oczywiście najpierw trzeba wiedzieć, co, a ja na razie jestem w kropce i mam tylko te swoje przypuszczenia. Jest tak, że prawdopodobne są w tym przypadku różne rzeczy, od mniej poważnych po najgorszą obawę, czyli przeklętego raka, a ja za wszelką cenę skłaniam się ku tym optymistyczniejszym wizjom. 

Ale jakiś układ psychiczny czy inne słabości robią swoje i dręczy jednak ta najczarniejsza wizja. Coś idiotycznego, nie mając jeszcze diagnozy, ale przez te moje wyszukiwanie i dopasywanie do siebie objawów wyszło, że i coś takiego jest możliwe, i weź tu teraz człowieku myśl i działaj rozsądnie i żyj normalnie. Ja naprawdę się staram i widzę sens w swoim życiu, bardzo mi zależy, żeby jeszcze żyć na tyle długo, żeby to życie należycie przeżyć, a tu takie kłody pod nogi rzuca ta psychika. Żeby sama psychika! To by nie było jeszcze najgorsze, bo już przez to przechodziłam przecież, że te problemy wszystkie miałam tylko w głowie, a nic się nie działo z brzuchem, tak jak teraz. Bo się okazuje, że najgorzej, jak coś męczy ciało, a i głowa sobie nie potrafi z tym poradzić. Albo napiszę inaczej: no radzi sobie, ale z trudem! A człowiek chciałby zaznać trochę ulgi, normalnie sobie pożyć, a nie wysilać się ciągle, męczyć, znosić dolegliwości i opędzać od czarnych myśli. 

Nie te dolegliwości same w sobie są najgorsze, da się je wytrzymać, byle by tylko mieć pewność, że nie wynika z nich żadne zagrożenie. A właśnie nie mając diagnozy tak naprzykrzają się te myśli, że właśnie może dziać się coś złego! I tutaj raz po raz taka moja tęsknota za tym lekkim, normalnym życiem, gdzie jakiekolwiek problemy mogę znosić, może być ich nawet dużo i ciężkie, byle tylko ze zdrowiem nic złego się nie działo. A nawet i zdrowotnie można niedomagać, byle mieć stabilną sytuację, jakieś środki łagodzące, wspomagające, i mieć przy tym spokój ducha i pozytywne myślenie! 

Właśnie, bo miało być o moich marzeniach, a jest to na pewno pozostanie w dobrym zdrowiu na długie lata - przede wszystkim. Najlepiej do starości. Myślę sobie, że jeśli chodzi o geny, to przecież jestem w bardzo dobrej sytuacji - praktycznie wszyscy w rodzinie dobrze się trzymają, rodzice, dziadkowie, wszyscy żyją, pradziadkowie też w większości byli długowieczni. I tu super, i też tak chcę! 

Mam wspaniałego chłopaka i on jest dla mnie najważniejszą osobą w życiu i chcę, żeby tak zostało na zawsze! A przez to zawsze rozumiem jeszcze kilkadziesiąt następnych lat, w których doczekamy się dzieci i własnego mieszkania. Więcej nawet nie planuję, bo to szczegóły. Ale w najbliższej przyszłości: wziąć ślub z moim ukochanym, który jest miłością mojego życia i na zawsze nią pozostanie, dorobić się własnego domu, następnie urodzić dziecko i założyć szczęśliwą rodzinę. W praktyce to tak najbliższe 5 lat - akurat będę miała trzydzieści lat. Przecież wciąż będę wtedy młodą osobą, dalej jestem bardzo młoda! Naprawdę nie mieści mi się w głowie, że miałabym na to teraz nie zasłużyć, no po prostu nie. To jest jak najbardziej osiągalne i wszelkie problemy po drodze, te ze zdrowiem, są do pokonania. Nie poddam się na pewno nigdy, nigdy, co się nie będzie działo, to będę najodważniejsza i najsilniejsza. 

Udało mi się przecież przejść już przez tyle problemów ze zdrowiem i nie tylko, ze wszystkim sobie dawałam radę do tej pory, miałam naprawdę dużo szczęścia też w życiu, o tym na pewno trzeba pamiętać! Więc czemu by nagle mieć największego pecha? Nie ma co się tego obawiać, będę miała dalej szczęście i w to muszę wierzyć. To już zależy tylko ode mnie, muszę brać pełną odpowiedzialność za odpowiednie, jak najlepsze prowadzenie swojego życia. Są załamki, są trudności, ale trudno - samemu trzeba wierzyć, być silnym! To najwięcej co można zrobić! Dlatego nie ma co się bać niczego, przejmować na zapas, ani tym bardziej czarnowidzieć. Spokój, wdzięczność, szczęście - o to trzeba dbać. 

Jestem też na dobrej drodze, żeby wreszcie zrobić również studia magisterskie. Z licencjatem już się udało i to jest duże osiągnięcie! Więc najbliższe dwa lata to magisterka, potem studium na tłumacza przysięgłego, i to będzie kolejne osiągnięcie! Bardzo dobrze, że mam taki jasno wytyczony cel, tak jak i w tych marzeniach osobistych o rodzinie. Właśnie dlatego chcę i BĘDĘ żyć. Nie wiem ile, tak jak i nikt nie wie, ale trzeba o tym nie myśleć i wierzyć, że będzie się żyło tyle, ile wystarczy! Jestem i na pewno będę dobrej myśli! A w międzyczasie to to codzienne, dane teraz życie jest najważniejsze i bezcenne. Tego się trzeba trzymać i szczęśliwie sobie żyć, a jak jest jakaś trudność, to sobie z nią radzić, pokonywać! I tych słów się na pewno będę trzymać. I będzie dobrze! Choćby dlatego, że w to mocno, mocno, mocno wierzę.