Po pierwsze, od czasu ostatniego wpisu było w miarę ok, to znaczy od połowy do końca kwietnia. Maj też się zaczął spoko, a najfajniejsze były jego pierwsze trzy dni, czyli majówka, którą miło spędziliśmy we Wrocławiu.
Po powrocie we wtorek 3-go obejrzeliśmy jeszcze finałowy odcinek Lost, no i tyle. Dalej utrzymuję, że to mój najulubieńszy serial. A teraz obejrzeliśmy go całego razem w jakieś dwa miesiące.
W środę miałam zajęcia i było w miarę dobrze, wczorajszy dzień za to już był zły, niestety, i dzisiejszy też, ale głównie przez to, co dzieje się w mojej głowie. Bo poza tym nic mi specjalnie nie dokucza, nie boli, nie wydarzyło się nagle nic strasznego. Tylko byłam na tej wyczekane wizycie u ginekolog, i jestem najzwyczajniej zdołowana i rozczarowana, a przy tym też przestraszona, niestety. I walczę z tym, żeby nie dać się takim lękom, które niestety od wczoraj zaczęły znowu mnie atakować. I to naprawdę dokuczliwie, do tego stopnia, że ledwo wczoraj wysiedzialam wieczorem w pracy przez te pięć godzin. Najcięższy dzień do tej pory, bo wcześniej jakoś to szło. I mam nadzieję, że jutro też już będzie spokojniej, przede wszystkim musi być pozytywnie i żeby te straszne rzeczy po prostu nie działy mi się w głowie. Tylko tyle, a wtedy idzie funkcjonować.
Kurczę, trochę już się z tego robi żal post, ale może lepiej się wyżalić i coś to pomoże. Bo nawet podczas pisania tego ze dwa razy już mnie naszły te przykre myśli, bardzo przykre uczucia, obezwładniające niemal. Już dzisiaj od samego przebudzenia miałam tego z kilkadziesiąt razy, po kilka do kilkunastu razy na godzinę, czasem i z dwa na minutę. Trwa to od paru do parunastu sekund i niby po chwili puszcza, ale w danym momencie naprawdę czuję się okropnie. Ech.
To może zakończę takim pozytywnym i optymistycznym akcentem, że i to minie, i jest to przejściowa trudność, jak już wiele w moim życiu do tej pory. Kolejna rzecz, która choć jest trudna, to umiem z nią walczyć i zawsze sobie poradzę.
Wyszedł już przydługi wpis, więc resztę pisania zostawię już na następny raz, a teraz tylko napiszę, że zdecydowałam się jednak wykupić lek na obniżenie tej prolaktyny. Bez przekonania, oczywiście, ale doszłam do wniosku, że wątrobie nic się takiego nie stanie, nie powinien mi ten lek zaszkodzić, i powinny przeważyć plusy, czyli zbicie tego hormonu, zbliżenie się bardziej do równowagi hormonalnej, a przy tym zejście mi z głowy tego syfu w postaci bólów, zawrotów, tej dzikości i nieznośnych odczuć, związanych może właśnie z tym zaburzeniem. Mam nadzieję, że się poprawi. Powodzenia i do następnego razu! Pamiętaj, siła jest w tobie i zawsze sobie poradzisz!