sobota, 27 sierpnia 2022

Lekkoatletyczny

Krótki wpis na zmemoryzowanie minionego tygodnia: Tydzień temu o tej porze byłam na deszczowych dożynkach. Było dość chłodno, słabe nagłośnienie, brak grochówki, ale za to darmowy poczęstunek, kawa i obiad też darmowe, bo na talony - z których skorzystałam, życzliwość osób wokół, ogólnie fajne przeżycie. Nazajutrz byliśmy w Ochli, gdzie też było bardzo fajnie, mnóstwo miodów i przysmaków, folkowy klimat, smakowity oscypek z żurawiną, ślicznie grająca pani Oksana i później akordeonista Maciek. Świetnie przygrywał, a na jego występie przed sceną tańczyły dzieci, coś słodkiego. Potem byliśmy u cioci Reni i były śliwki prosto z drzewa, a potem u cioci Marzenki pyszna francuska tarta z borówkami. 
W poniedziałek z mamą i siostrą wybrałyśmy się polskimi i niemieckimi kolejami do Budziszyna, a tam między innymi muzeum musztardy i bogato wyposażona drogeria dm, którą chętnie jeszcze odwiedzę, żeby następnym razem się zaopatrzyć w fajne kosmetyki. Trochę popadywało, ale tak to pogoda była całkiem okej. 
Wtorek spędziłam w domu i zrobiłam porządek w szafie, a w środę rano byliśmy u cioci Tereski - szykują się już wszyscy na wesele Moniki w sobotę, a potem pojechałyśmy z mamą do szkoły, gdzie przejrzałam sobie kronikę od roku 1995. Cóż za nostalgia! Piękna rzecz. A potem w domu ogarnęłam tę kolekcję kapsli; 119 and counting.
W czwartek byliśmy z tatą najpierw na zakupki, a potem na łąkę po piołun - ależ pachnąca rzecz, fajnie by było zbierać sobie takie zioła całymi wiciami i pouwieszać potem w domu, żeby pachniały. No i w piątek wróciłam do Warszawy, pociągiem też jechało się super, naprawdę fajna sprawa. Krótkie wakacje, ale całkiem udane, było miło i na pewno podładowałam trochę baterie. Chociaż czas leciał zdecydowanie za szybko.

niedziela, 7 sierpnia 2022

Lajt

Dzisiejszy dzień był dobry, całkiem fajny. Pooglądane filmy, dużo czasu spędzone na zewnątrz, ładna pogoda, i czułam się zupełnie nienajgorzej, to trzeba bardzo doceniać. Super.

środa, 3 sierpnia 2022

Heavy

Ostatnie dni są dla mnie ciężkie, irytujące, męczące i pełne nerwów. Przez to wczoraj zasnęłam i dziś obudziłam się z naprzykrzającym się bólem głowy. 
Najchętniej wyniosłabym się raz na zawsze z tej przebrzydłej Warszawy i nigdy więcej tu już nie zamieszkała. To miasto momentami jest po prostu nieznośne, każdy dzień spędzony tu jest przykry, wyczerpujący, a co najwyżej nijaki. Nie pamiętam już naprawdę dnia dobrego, przepełnionego optymizmem i spokojem, bez udręki związanej z tematem finansowym, przestrzenią publiczną, ruchem drogowym, hałasem i innymi typowo miejskimi sprawami. 
Nie zatęskni tak się nigdy za mniejszą, swojską mieścinką, dopóki się nie zazna na własnej skórze prawdziwego oblicza wstrętnego, odartego z iluzji, przereklamowanego dużego miasta. A Warszawa w mojej subiektywnej opinii, a może i nawet obiektywnie, jest najgorszym miastem ze wszystkich polskich miast, najdroższym (to fakt), najbardziej zaludnionym (też fakt), z małą ilością zieloności poświęconej na rzecz betonozy (fakt), śmierdzącym szczynami, śmieciami, gównem i brudem, pobazgranym graffiti i zaniedbaną w przestrzeni publicznej - podupadłe chodniki, ulice, budynki (też fakt), w dodatku pełnym oszustów, naciągaczy, meneli, żebraków, piratów drogowych, krzykaczy, gapiów, chamów, bezdomnych, ludzi zniedołężniałych, patologii, a przede wszystkim - biurokracji i robienia innym pod górkę (to wszystko to już moja opinia), przez co jest miejscem odpychającym, denerwującym, żenującym,  nieprzyjemnym, a nawet wyniszczającym (też moja opinia).
Na razie niech starczy taki wpis, można by to pokaźnie rozwinąć, ale niech to będzie takie "zaproszenie" do Warszawy na poczekaniu. Szkoda też własnego czasu i zaangażowania w nadmierne utyskiwanie, jak tu nie jest okropnie, skoro nikt mnie w tym mieście na siłę nie trzyma. Dlatego moja strategia to: wytrzymać, popracować trochę jeszcze w pracy którą tu mam (chociaż też potrafi być tragiczna), ukończyć ostatni rok studiów i obronić pracę dyplomową, w międzyczasie znieść konieczne wizyty u lekarzy, dbać o zdrowie, i jeszcze raz: WYTRZYMAĆ, pocieszając się myślą, że wszystko, co złe, też się kończy. I albo będzie błogość i spokój, albo nie będzie nic, ale w każdym wypadku nie będzie już tej chujni - ufff...

Mały update po trzech godzinach: wypad na rower nieco poprawił mi humor, ból głowy zelżał, nie miałam do czynienia za bardzo z powyższymi stresogennymi czynnikami, nie jest tak źle. Da się w tym mieście też w miarę normalnie funkcjonować, szkoda tylko, że nie na porządku dziennym.

poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Dupa i hu

Ja pierdole. Nawet na chwilę nie można usiąść w spokoju na ławce zjeść loda, bo się zlatują zasrane gołębie. Naprawdę, mało brakuje aby trafił mnie jasny szlag.
Może to tylko kwestia złego humoru, a może obiektywnie to miasto jest po prostu strasznie zjebane i nieznośne.
Chyba w końcu zrobię jakaś długą listę wszystkiego, co mnie tu wkurwia, bo te nerwy muszą znaleźć jakiś upust, i tak dostatecznie już mnie wyniszczają. No koszmar jakiś. Brak słów. Nawet pisać się o tym nie chce.