A poważnie, ostatnio wzięłam się za oglądanie każdego filmu z nim, który tylko znajdę. I leci 10 za 10, tylko dlatego, że już wyżej nie mogę dać, a rzeczywiście, po takich rolach jak ta w "Brudzie" najchętniej to bym dała 11/10, albo i jeszcze wyżej, i wszystkie możliwe nagrody, Boże - co za geniusz, co za talent, a przez to i przystojny się dla mnie staje do granic możliwości, i jeszcze ten uśmiech jego niepowtarzalny, i mimika, głos - dochodzi do tego, że już prawie zaczynam płakać ze szczęścia na sam jego widok, jak w przypadku Eddiego.
Ostatnio i tak na zmianę śnią mi właśnie albo Eddie, albo od czasu do czasu Elisia lub Demenis, widocznie zbyt wiele czasu z nimi spędzałam kiedyś. No i też po tym odróżniam, że to sen, kiedy mam w dłoniach coś takiego, jak Jedi dzięki Mocy, że potrafię poruszać przedmioty na odległość, nie dotykając ich. Tak jak Leo w Incepcji z tym kręcącym się bączkiem. Choć nawet we śnie muszę się wysilić, żeby mi wyszło, ale to i tak lepsze niż w rzeczywistości, gdzie, jak wiadomo, nigdy by nie wyszło. Gwiezdne Wojny też widocznie zryły mi już banię zbyt mocno.
A poza tym...
Nie będę jeszcze kategorycznie określać swojego stanu ducha, bo, oczywiście, wszelkie prozaiczne realia i tak go studzą i pragmatyzują. No ale...