"poczucie samotności oznacza, że najbardziej potrzebujesz samej siebie" - rupi kaur
niedziela, 29 października 2017
wtorek, 24 października 2017
Szara błękitność
Więcej postów powinnam wklepywać. Co, czasu nie mam? No, niby mam, a wychodzi że i tak nie dość - albo, że to raczej organizacja moja kuleje, oj, to tak.
Wziuuuum
czwartek, 19 października 2017
Wegetująca rozpusta
Wyjątkowo piękna pogoda. Stwierdziłam wręcz, że idealna, nie za gorąco ani za zimno, nie mokro, słońce nie oślepia ani wiatru nie ma paskudnego. Można chodzić cały dzień o krótkim rękawku i mimo to nie zgrzać się dzięki rześkości aury pogodowej. No bomba.
Jem w tym momencie orzeszki makadamia, co kosztowały tak słono jak smakują. Co z tego że zaraz pierwsza w nocy. W mieszkaniu mam idealny spokój i błogą atmosferę, a w swoim pokoju to już w ogóle.
Nie, żebym popadła znowu w jakąś zgubną skrajność. Skończyłam z tym. Po prostu wsłuchując się w swoją wewnętrzną naturę wyczuwam, co może mi służyć i ile potrafię wytrzymać. Nie umiem może słuchać jej jeszcze tak wprawnie, w każdym razie dojeżdżanie swoich energetycznych baterii do późnej nocy i oglądanie dżet kru jakoś nie wychodzi mi bokiem. Pozornie karygodne skazy żywieniowe w moim systemie dietetycznym również nie wybijają mnie z rytmu ani nie napastują przykrymi a nagłymi niespodziankami. Wręcz dobrze mi zrobiło zgorszenia godne zeżarcie pół tubki pringlesów, monciaka i kilku kinderów wczoraj też późno wieczorem.
Śnili mi się oni, Krejz i Fruti, ale to było piękne. Te momenty, kiedy z nim się rozumiałam po polsku, to bycie razem, albo jak konkretnie coś się działo, och żebym ja to teraz pamiętała. Nic konkretnego właśnie nie pamiętam. Który z nich śnił mi się bardziej, też nie wiem. Jedno tylko, żeby ach, gdyby to było naprawdę coś takiego. Żeby się czuć też tak samo jak w tym. O, słodki Jezu.
A dzisiaj w tramwaju widziałam takiego ślicznego chłopaka, który wyglądał prawie jak Ben Whishaw. Może nie był jakoś powalająco podobny, ale skojarzenie mnie naszło nieodparte i, jak można się domyślić, nienajgorzej mi się tak obok niego jechało. I przecież niczego się nie spodziewam, parę spojrzeń złowiłam i to wystarczyło.
Piękny dzisiaj był dzień, na pisaniu znowu pogadałam z Blaisem, bo się dosiadł. Luźne takie spostrzeżenie mnie naszło, że choć dusza to poczciwa, to w pewien sposób wymijająca się gdzieś z duchowością moją. E, no jakkolwiek górnolotnie by tego niezbyt odkrywczego wniosku i tak nie ująć, no. A potem znów siedziałam koło Marcina i jedno jeszcze obwieszczenia tu jest godne, otóż droga absencjo percepcji gościnnej, ten niemiecki fajniejszy jest niż semestr uprzedni. Chociaż tam Porzeczkooki był, no fakt, paradoksalnie jednak przekwitło to goryczą cierpką i zwieńczyło wyblakłym przyzwyczajeniem do sytuacji raczej beznadziejnej i niezmiennej. Co nie znaczy, że nie konstruktywnej. Bo oto można nic nie robić sobie z tego i nie zaprzątać sobie głowy już Porzeczkookim, choćbym siedziała i całe jedne zajęcia dziś jedno miejsce od niego? No, można.
A on, Marcin, też jaka poczciwa dusza oczywiście.
Jem w tym momencie orzeszki makadamia, co kosztowały tak słono jak smakują. Co z tego że zaraz pierwsza w nocy. W mieszkaniu mam idealny spokój i błogą atmosferę, a w swoim pokoju to już w ogóle.
Nie, żebym popadła znowu w jakąś zgubną skrajność. Skończyłam z tym. Po prostu wsłuchując się w swoją wewnętrzną naturę wyczuwam, co może mi służyć i ile potrafię wytrzymać. Nie umiem może słuchać jej jeszcze tak wprawnie, w każdym razie dojeżdżanie swoich energetycznych baterii do późnej nocy i oglądanie dżet kru jakoś nie wychodzi mi bokiem. Pozornie karygodne skazy żywieniowe w moim systemie dietetycznym również nie wybijają mnie z rytmu ani nie napastują przykrymi a nagłymi niespodziankami. Wręcz dobrze mi zrobiło zgorszenia godne zeżarcie pół tubki pringlesów, monciaka i kilku kinderów wczoraj też późno wieczorem.
Śnili mi się oni, Krejz i Fruti, ale to było piękne. Te momenty, kiedy z nim się rozumiałam po polsku, to bycie razem, albo jak konkretnie coś się działo, och żebym ja to teraz pamiętała. Nic konkretnego właśnie nie pamiętam. Który z nich śnił mi się bardziej, też nie wiem. Jedno tylko, żeby ach, gdyby to było naprawdę coś takiego. Żeby się czuć też tak samo jak w tym. O, słodki Jezu.
A dzisiaj w tramwaju widziałam takiego ślicznego chłopaka, który wyglądał prawie jak Ben Whishaw. Może nie był jakoś powalająco podobny, ale skojarzenie mnie naszło nieodparte i, jak można się domyślić, nienajgorzej mi się tak obok niego jechało. I przecież niczego się nie spodziewam, parę spojrzeń złowiłam i to wystarczyło.
Piękny dzisiaj był dzień, na pisaniu znowu pogadałam z Blaisem, bo się dosiadł. Luźne takie spostrzeżenie mnie naszło, że choć dusza to poczciwa, to w pewien sposób wymijająca się gdzieś z duchowością moją. E, no jakkolwiek górnolotnie by tego niezbyt odkrywczego wniosku i tak nie ująć, no. A potem znów siedziałam koło Marcina i jedno jeszcze obwieszczenia tu jest godne, otóż droga absencjo percepcji gościnnej, ten niemiecki fajniejszy jest niż semestr uprzedni. Chociaż tam Porzeczkooki był, no fakt, paradoksalnie jednak przekwitło to goryczą cierpką i zwieńczyło wyblakłym przyzwyczajeniem do sytuacji raczej beznadziejnej i niezmiennej. Co nie znaczy, że nie konstruktywnej. Bo oto można nic nie robić sobie z tego i nie zaprzątać sobie głowy już Porzeczkookim, choćbym siedziała i całe jedne zajęcia dziś jedno miejsce od niego? No, można.
A on, Marcin, też jaka poczciwa dusza oczywiście.
piątek, 13 października 2017
Trzynastego piątek, {nie}piękny październik
Aja jaj, milion rzeczy, a ja nic nie piszę zamiast coś pisać! Tyle rzeczy po kolei mogłam tu powpisywać, a tymczasem zionie kurzem.
Czyżby toć dlatego, że jak przychodzi co do czego, to jednak człowiekowi wena spada tak do zera? Co się przekłada też na sferę duchowo-towarzyską, czy nazwać to jak bądź. U punktu wyjścia zostaje wciąż praktycznie jałowa w tym wymiarze wyobraźnia... Dobra, koniec bulszitowania.
Jutro idę na Twojego Vincenta do nowych horyzontów. W ogóle dzisiaj był taki piękny dzień. Chociaż się spóźniłam na ten zasrany rynek pracy, do tej wielkiej sali na wydziale prawa, ale w sumie i tak się nic nie stało, a w ogóle tam było tak duszno, a w ogóle wczoraj kupiłam sobie taki super cienki jasny sweterek trzy czwarte i to w nim dzisiaj poszłam.
Nowy album mojej ukochanej Alecii jest świetny, przesłuchałam sobie dzisiaj od razu cały i żadnego niesmaku ani rozczarowania nie doznałam, wręcz parę razy rozgryzło mi się jakby takie smaczne, aromatyczne ziarenko, które uwolniło dużo dobrego smaku, jak purchawka uwalnia ten śmieszny zgniły opar, tylko tu w sensie zupełnie przeciwnym, więc nie wiem skąd ta idiotyczna aluzja. Może stąd, że trudno idzie mi uruchomienie tego składnego i dobrze naoliwionego myślenia jak na wyrosłą jednostkę człowieczą przystało, bo stanowczo za często jeszcze sama sobie narabiam przypału, jak to subtelnie niepokojące zamieszanie dzisiaj z tym całym wykładem. Skądinąd wszystko i tak się rozwiało szczęśliwie w uduchowiającej jasności, co się rozpanoszyła dzisiaj nad moim kochanym miastem, serduszkiem.
Zaraz po wyjściu stamtąd miałam po drodze od razu do misia, a zaraz w kolejce za mną akurat przybył Blaise Paridae (ta finezyjna enigmatyzacja, hy hy jakby to było potrzebne jakoś bardzo), i żeśmy sobie nawet pogadali w kolejce i mało tego, gadało się wcale fajnie i wyjątkowo nieunerwiająco - jak na mnie, biorąc pod uwagę cały ogół kontaktów, gdzie, no jak ta babka dzisiaj gadała, we krwi to ja jakoś tego nie mam. Oczywiście, to moje odczucie, ale trudno z reguły wygmerać się i oswobodzić z tej krępującej sztuczności tak unerwiejającej mnie, tak. właśnie.
No więc w miłym towarzystwie okazjonalnie zjadłam sobie, a później poszłam do tych horyzontów kupić bilet.
A wczoraj śnił mi się mój Ben, mój Jean-Baptiste, którego sprowadziłam z tragicznej drogi do zguby, odwiodłam od morderstw zbędnie brukających, tak że się los jego ów nieszczęsny nie musiał w ogóle ziścić. Tak, ów anioł w mych oczach i cud piękności stał się nim istotnie, poznał miłość, a ja miałam w tym bezpośredni udział. Taka była fabuła tego snu. Jak to dobrze, że raz na jakiś czas te koszmary i cała inna rzesza dziwactw mają tak z innego świata wziętą jakby, tak cudnosłodką przeciwwagę.
<3
Czyżby toć dlatego, że jak przychodzi co do czego, to jednak człowiekowi wena spada tak do zera? Co się przekłada też na sferę duchowo-towarzyską, czy nazwać to jak bądź. U punktu wyjścia zostaje wciąż praktycznie jałowa w tym wymiarze wyobraźnia... Dobra, koniec bulszitowania.
Jutro idę na Twojego Vincenta do nowych horyzontów. W ogóle dzisiaj był taki piękny dzień. Chociaż się spóźniłam na ten zasrany rynek pracy, do tej wielkiej sali na wydziale prawa, ale w sumie i tak się nic nie stało, a w ogóle tam było tak duszno, a w ogóle wczoraj kupiłam sobie taki super cienki jasny sweterek trzy czwarte i to w nim dzisiaj poszłam.
Nowy album mojej ukochanej Alecii jest świetny, przesłuchałam sobie dzisiaj od razu cały i żadnego niesmaku ani rozczarowania nie doznałam, wręcz parę razy rozgryzło mi się jakby takie smaczne, aromatyczne ziarenko, które uwolniło dużo dobrego smaku, jak purchawka uwalnia ten śmieszny zgniły opar, tylko tu w sensie zupełnie przeciwnym, więc nie wiem skąd ta idiotyczna aluzja. Może stąd, że trudno idzie mi uruchomienie tego składnego i dobrze naoliwionego myślenia jak na wyrosłą jednostkę człowieczą przystało, bo stanowczo za często jeszcze sama sobie narabiam przypału, jak to subtelnie niepokojące zamieszanie dzisiaj z tym całym wykładem. Skądinąd wszystko i tak się rozwiało szczęśliwie w uduchowiającej jasności, co się rozpanoszyła dzisiaj nad moim kochanym miastem, serduszkiem.
Zaraz po wyjściu stamtąd miałam po drodze od razu do misia, a zaraz w kolejce za mną akurat przybył Blaise Paridae (ta finezyjna enigmatyzacja, hy hy jakby to było potrzebne jakoś bardzo), i żeśmy sobie nawet pogadali w kolejce i mało tego, gadało się wcale fajnie i wyjątkowo nieunerwiająco - jak na mnie, biorąc pod uwagę cały ogół kontaktów, gdzie, no jak ta babka dzisiaj gadała, we krwi to ja jakoś tego nie mam. Oczywiście, to moje odczucie, ale trudno z reguły wygmerać się i oswobodzić z tej krępującej sztuczności tak unerwiejającej mnie, tak. właśnie.
No więc w miłym towarzystwie okazjonalnie zjadłam sobie, a później poszłam do tych horyzontów kupić bilet.
A wczoraj śnił mi się mój Ben, mój Jean-Baptiste, którego sprowadziłam z tragicznej drogi do zguby, odwiodłam od morderstw zbędnie brukających, tak że się los jego ów nieszczęsny nie musiał w ogóle ziścić. Tak, ów anioł w mych oczach i cud piękności stał się nim istotnie, poznał miłość, a ja miałam w tym bezpośredni udział. Taka była fabuła tego snu. Jak to dobrze, że raz na jakiś czas te koszmary i cała inna rzesza dziwactw mają tak z innego świata wziętą jakby, tak cudnosłodką przeciwwagę.
<3
sobota, 7 października 2017
Wish I lickim in da lo lip, hej?
Obu serduszkuję bardzo, jego może trochę bardziej, ale Frutiego też, oj tak. Nie nadużywać serduszkowania, wiem, ale w sumie nie nadużywam. Choćby i od dupy strony, ale ten upust musi być. A oni są tacy, tacy och kochani, że yayy. Powinnam się sama dziwić, czemu mnie śmieszą takie rzeczy różne takie? Eh, nayy.
Yo, secundo, z dziewczynami mieszka się super. Fajnie jest być z nowu w mieście i też super. (na melancholię w ogóle nie zwracamy uwagi, należy przyjąć, że w ogóle nie istnieje coś takiego jak ona) - bo nie ma powodu, prawda? Zz-mą-drzej gamoniu i nie śpij aż tyle ty fermentohi hi-bernująca pyro ty.
PS Ej no i miałam niby nie siedzieć już przed spaniem na laptopie i co? I nawet mi to szło już z miesiąc ponad no, no i co? Nie powiem chyba, żeby jakoś super się potem w dzień śmigało. Wręcz zamulam ostatnio na stężonej zaspajce. Więc fak it. Bez takiego rygoru jakiegoś, ej. A koszmary-koszmarami i tak się bydla zagęszczają, jakkolwiek nie zasnę, ej!
PS Ej no i miałam niby nie siedzieć już przed spaniem na laptopie i co? I nawet mi to szło już z miesiąc ponad no, no i co? Nie powiem chyba, żeby jakoś super się potem w dzień śmigało. Wręcz zamulam ostatnio na stężonej zaspajce. Więc fak it. Bez takiego rygoru jakiegoś, ej. A koszmary-koszmarami i tak się bydla zagęszczają, jakkolwiek nie zasnę, ej!
Subskrybuj:
Posty (Atom)