Jem w tym momencie orzeszki makadamia, co kosztowały tak słono jak smakują. Co z tego że zaraz pierwsza w nocy. W mieszkaniu mam idealny spokój i błogą atmosferę, a w swoim pokoju to już w ogóle.
Nie, żebym popadła znowu w jakąś zgubną skrajność. Skończyłam z tym. Po prostu wsłuchując się w swoją wewnętrzną naturę wyczuwam, co może mi służyć i ile potrafię wytrzymać. Nie umiem może słuchać jej jeszcze tak wprawnie, w każdym razie dojeżdżanie swoich energetycznych baterii do późnej nocy i oglądanie dżet kru jakoś nie wychodzi mi bokiem. Pozornie karygodne skazy żywieniowe w moim systemie dietetycznym również nie wybijają mnie z rytmu ani nie napastują przykrymi a nagłymi niespodziankami. Wręcz dobrze mi zrobiło zgorszenia godne zeżarcie pół tubki pringlesów, monciaka i kilku kinderów wczoraj też późno wieczorem.
Śnili mi się oni, Krejz i Fruti, ale to było piękne. Te momenty, kiedy z nim się rozumiałam po polsku, to bycie razem, albo jak konkretnie coś się działo, och żebym ja to teraz pamiętała. Nic konkretnego właśnie nie pamiętam. Który z nich śnił mi się bardziej, też nie wiem. Jedno tylko, żeby ach, gdyby to było naprawdę coś takiego. Żeby się czuć też tak samo jak w tym. O, słodki Jezu.
A dzisiaj w tramwaju widziałam takiego ślicznego chłopaka, który wyglądał prawie jak Ben Whishaw. Może nie był jakoś powalająco podobny, ale skojarzenie mnie naszło nieodparte i, jak można się domyślić, nienajgorzej mi się tak obok niego jechało. I przecież niczego się nie spodziewam, parę spojrzeń złowiłam i to wystarczyło.
Piękny dzisiaj był dzień, na pisaniu znowu pogadałam z Blaisem, bo się dosiadł. Luźne takie spostrzeżenie mnie naszło, że choć dusza to poczciwa, to w pewien sposób wymijająca się gdzieś z duchowością moją. E, no jakkolwiek górnolotnie by tego niezbyt odkrywczego wniosku i tak nie ująć, no. A potem znów siedziałam koło Marcina i jedno jeszcze obwieszczenia tu jest godne, otóż droga absencjo percepcji gościnnej, ten niemiecki fajniejszy jest niż semestr uprzedni. Chociaż tam Porzeczkooki był, no fakt, paradoksalnie jednak przekwitło to goryczą cierpką i zwieńczyło wyblakłym przyzwyczajeniem do sytuacji raczej beznadziejnej i niezmiennej. Co nie znaczy, że nie konstruktywnej. Bo oto można nic nie robić sobie z tego i nie zaprzątać sobie głowy już Porzeczkookim, choćbym siedziała i całe jedne zajęcia dziś jedno miejsce od niego? No, można.
A on, Marcin, też jaka poczciwa dusza oczywiście.