poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Co rajcuje

U pani Kair w mieszkaniu, na przykład karaluchy. No dosłownie: otworzysz szafkę, a one tam co robią? Dlatego ona nie chodzi w ogóle do kuchni i szafek nie otwiera.
A mnie, rozmawianie spojrzeniami na przykład z Seulem, jak dzisiaj. No co się dzieje! :oo Prawda?
Dowiedziałam się, żę się ładnie uśmiecham, więc powinnam to robić częściej... I że jest niespodziewanie bardzo miły, ale o tym już się przekonałam od początku. Dziwne.
Dziwne? Może i nie?
Na ostudzenie mogę sobie zawsze dokładnie przypomnieć, jak przecież swawolili wierutnie z Buenos Aires. Kłuła mnie zazdrość, co oczywiście jest śmiesznie głupie. No, nie tak jak to, co pozwalałam sobie wyobrażać: z Szanghaj i Seulem w roli głównej. Niedobre, brzydkie rzeczy, grzech w chuj! Lecz jak mi się dobrze w międzyczasie pracowało!
Za karę mogłabym dostać ostro po dupie. Jak zauważył Mińsk, i tak już dostanę od tych wakacji, hehe. A to nie do końca prawda; ja akurat jestem bardzo szczęśliwa. Co ciekawe, nie jest to szczęście takie jak zeszłej zimy (pamiętnej/ wyjątkowo ciepłej/) wszechogarniające, ale co tu się dużo oszukiwać, płytkie. To jest takie, że ogólnie może nie ściele mi się różanym płatkiem do stóp w kryształowym pantofelku, ale jak już punktowo takie poczucie szczęścia mnie najdzie, to jest to no, głębokie raczej. W sumie oba te rodzaje nie są jeszcze tym, co jakoś idealnie być powinno. A jednak starczają, no coś takiego.

niedziela, 19 sierpnia 2018

Efekt Meghan

Kawa zbożowa inka, rozczyniona tłustym mlekiem. Tutejszym, bo przecież kwestia świeżości. Tosty z chleba z Polski, takiego fajnego, ciemnego, ze słonecznikiem. Zapiekane w środku z dżemem z czarnej porzeczki, domowej roboty, nie kupnym. I kilkoma plasterkami mozarelli, za którą nigdy jakoś specjalnie nie przepadałam, ale tutaj roztopiła się i ciągnęła wybornie, doskonale komponując się z konfiturą. Na mozarelli spoczęły też pokrajane brzoskwinki, również domowe, z osobistego drzewka w naszym sadzie. I do tego miodzik, jeszcze płynny, szczerze mówiąc nie jestem pewna, lipowy czy wielokwiatowy. Ale do wszystkich pożywnych potraw sporządzanych na słodko, zwłaszcza gdzie pojawia się jogurt lub inszy mleczny wyrób, jak serek (wspomniany makaronizm się kłania), smakuje wyśmienicie. Wszystko to pyszne. Mimo to i tak zdarza mi się opychać czipsami, chrupkami, ciastkami w czekoladzie, samą czekoladą, żelkami w cukrze i innym szajsem, jak taką mam skrzypcowo skrzypiącą melodię drażniącą postronne zewnętrzne ucho i moje trzewia bez wątpienia, lecz to nie szkodzi. Nie jest to jakaś pomroczność, że napada mnie chore obżarstwo, a potem żałuję, zadręczam się i źle się z tym czuję. Nic z tych rzeczy. Wszystko to jest bardzo dobre, nie żałuję. Powiem więcej, te pyszne serowe mixupsy z lejsa, kwaśne żelki arbuzowe, oreo w białej czekoladzie i mogu mogu z miąższem kokosa, to jest wirtuozeria. A w chuj to pewnie niezdrowe, ale nie szkodzi. A w ogóle wczoraj był grill i dziewczyny narobiły tak pysznego jedzenia, że to niebo w gębie. Obdarowane bestie. No i co, raz się człowiek naje, raz się przeje, raz nie. Innym razem prawdziwy głód się odczuje, innym tylko kapryśny apetyt na jakiegoś frykasa, nic to. Zresztą, nie o jedzeniu miało być. Tylko o czym? A w sumie nie wiem, ale to zdjęcie wyszło mi takie sympatyczne, że zostawię je teraz ładnie tutaj. I kostki w spoczynek, na razie koniec elaborowania.

wtorek, 7 sierpnia 2018

Jan trabant

Jestem szczęśliwa.
Ojej, miałam pisać więcej. Tymczasem mi się nie chce. Największą mam w sumie wenę, jak akurat obstawiam taśmę albo w ogóle uwijam się na hali. Jest zapierdziel, a i myśli pobocznie gdzieś nie ma czym zająć, to wówczas mogłabym prosto z głowy wziąć i pisać. Bo jak wrócę, już mi się nie chce.
Zazwyczaj to dzień w robocie kończę teraz tak, że zamiatam całą halę, sama albo na w poły z kimś, no i te niegramotne skrzynki ifco rozkładamy, a namacham się po tym wszystkim tak cholernie, że nic tylko na domek prosto i chyc pod prysznic. A gdzie jeszcze tu włosy naolejować, umyć i wysuszyć, a na rower i na zakupy, a pranie i wysuszyć, a jeszcze zrobić jedzenie i zjeść. Ale jakoś się na wszystko znajduje czas. Na ciasne dopięcie guzika, ale styka (he).
Zmęczona jestem i mogłoby być łatwiej, a jakże, lecz wówczas kto wie, może nie pożytkowałabym swojego czasu nijako lepiej. A wakacje wlokłyby mi się bardziej i gnuśnie jak zeszłe do tej pory, no i na rzeczy stan obecny nie służyłoby mi to tym bardziej, że pewnie gniłabym sama i pokutowała w jakimś mętnym a pogrążającym przekminianiu czy co. A tak, to nie. I dobrze! I tak to leci lepiej.
Zadbany mężczyzna to ale pięknie pachnie. Mój ulubiony zapach.