wtorek, 7 sierpnia 2018

Jan trabant

Jestem szczęśliwa.
Ojej, miałam pisać więcej. Tymczasem mi się nie chce. Największą mam w sumie wenę, jak akurat obstawiam taśmę albo w ogóle uwijam się na hali. Jest zapierdziel, a i myśli pobocznie gdzieś nie ma czym zająć, to wówczas mogłabym prosto z głowy wziąć i pisać. Bo jak wrócę, już mi się nie chce.
Zazwyczaj to dzień w robocie kończę teraz tak, że zamiatam całą halę, sama albo na w poły z kimś, no i te niegramotne skrzynki ifco rozkładamy, a namacham się po tym wszystkim tak cholernie, że nic tylko na domek prosto i chyc pod prysznic. A gdzie jeszcze tu włosy naolejować, umyć i wysuszyć, a na rower i na zakupy, a pranie i wysuszyć, a jeszcze zrobić jedzenie i zjeść. Ale jakoś się na wszystko znajduje czas. Na ciasne dopięcie guzika, ale styka (he).
Zmęczona jestem i mogłoby być łatwiej, a jakże, lecz wówczas kto wie, może nie pożytkowałabym swojego czasu nijako lepiej. A wakacje wlokłyby mi się bardziej i gnuśnie jak zeszłe do tej pory, no i na rzeczy stan obecny nie służyłoby mi to tym bardziej, że pewnie gniłabym sama i pokutowała w jakimś mętnym a pogrążającym przekminianiu czy co. A tak, to nie. I dobrze! I tak to leci lepiej.
Zadbany mężczyzna to ale pięknie pachnie. Mój ulubiony zapach.