niedziela, 29 lipca 2018

Ten wpis będzie prosty /aka topiące się lody rożki

Dzielę pokój z Limerick, a dobrze się nam mieszka wspólnie. Mała Hawana jest dla mnie trochę jak przyjaciółka, te oglądanie nicktoons rano przy śniadaniu i zwierzaczków na jej smartfonie, acz teraz ona jest na wywczasach wakacyjnych z mamą i tatą (przybranym, ale i po co to zaznaczać, jakby coś to wnieść miało- nie).
Jak myślę o tych moich dwóch zapieczętowanych już latach studiów: były fajne. Warto było? A warto, mimo bełtów ostrych, którymi jednak oberwałam mimo. Jakbym miała w jedno słowo obrać każdy, to pierwszy byłby Magia, a drugi Burza.
Temat miłości i związków już jednak mi obrzydł trochę do porzygu, ale muzyki na szczęście nie, mogłabym więc odrębnić szczególne dla mnie piosenki tych ostatnich dwu laty, charakterystyczne dla tego mojego studiowania w tymże ci mieście. Można by je pogrupować na pierwszego roku, wakacje pomiędzy, no i potem te zimowe, tej zimy... i po zerwaniu, z początku- czyli jak najbardziej parzyło, potem lekko po ostygnięciu, no i na nowo, po ochłonięciu nieco już na zdrowszy rozsądek i czystszy wreszcie umysł. Na tyle to było intensywne, że w tyle aż te piosenki bym pogrupowała, bez jaj. Nawet już te teraz, z początku wakacji, coś mogłabym wyszczególnić. Jebać niedobrych ludzi niesących bezwartość, jak muzyka jest mi wciąż kochana i definiuje. Tyle.
Niektóre piosenki to są naprawdę, takie... inny świat, zaskarbienie przez inny stan świadomości, odcięcie od odległej w tym momencie rzeczywistości, której nynie nie ma, albo jest szara czy w ogóle bezsmakowa przy wszechzmysłowej i silnie wchłaniającej, unoszącej i porywającej innej w ogóle realii. Ja powiem, dzięki Bogu.