A ja nie zdawałam sobie sprawy, że nie bez koincydencji ten właśnie utwór przeszczytował u mnie wszystkie inne Imagine Dragons, zanim wzięłam w końcu ten film obejrzałam... (nota bene, dzisiaj o trzeciej w nocy)
Toż nawet na Titanicu... nie, w ogóle na żadnym innym. Że mnie nie zabiło to katharsis, kalibru ultra rozstrajającego. Nos mam za to do tej pory zatkany, *sniff, sniff*.
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaach.
Hm, przy okazji przyszło mi do głowy wystawić się w końcu z czymś, co zrobić mogłam już czas przecież temu. Mając już napisaną tę wykrzesaną od serca, natchnioną prawdziwie, z czego przeszczęśliwie dumą staram się napawać, uronioną z ciepłości dłoni swoich perełeczkę...
No więc, zrobię to teraz.
Spojrzenie głodu w bezszlifie superlazurytu
Widzę Go, wyższego ode mnie. Nie jest za wysoki, żebym musiała wspinać się do niego na palce. Mogę wtulić się idealnie tak, aby czuć zarówno Jego przecudowne, długie włosy, jak i bicie serca pod tak ciepłą i miłą w dotyku koszulką. Albo koszulą, taką, jaką ma na sobie dzisiaj - długą, rozpinaną, podwiniętą niedbale acz stabilnie w rękawach, rozchełstaną nieco przy kołnierzu.
Jakże korci, aby ująć delikatnie ten następny guzik, rozpiąć go. I dalej następny, jeszcze wolniej. Za to kolejne już najpewniej niecierpliwie, byle tylko wyswobodzić je do końca, byle zedrzeć tę koszulę, wszystko ceną muśnięcia chciwą dłonią Jego nagiego ramienia. Tego samego, mocnego, przy którym żadne zło nie istnieje w nijakiej bliskości ni rzeczywistym pojęciu. Pod którym słodycz niezachwianego bezpieczeństwa trwalsza jest niż wszystko inne i smaczniejsza od samej nadziei, choćby najczystszej.
Nawet tej, którą nieskończenie czerpię ze źródeł Jego oczu, zawsze i za każdym wyjątkowym razem.
Ta nadzieja nie ma bowiem smaku. Jest tylko jedną z urzekająco migoczących powierzchni mnogościennego klejnotu, z których każda jest innym z rodzących się we mnie wówczas przeżyć.
Ktokolwiek zapytałby mnie o ulubiony kolor, nie potrafiłabym wskazać. Mogłabym ledwie spojrzeć Mu w oczy, to byłaby odpowiedź. Tylko On jeden, ich posiadacz, byłby pewnie w stanie ją zrozumieć.
Jaka szkoda, że zdawało mi się jednak. To pociąg tak teraz biegnie, a za lodowatą szybą ospale rozmazują się oblicza niewzruszonej natury.
Ubożejących drzew, ni tych bezkresnych pól ani szarzejącego nieba nie obchodzi, jak bardzo pragnę urzeczywistnienia mojej wizji... Wciągnięcia jej w bliższą, realną formę, po którą mogłabym wyciągnąć złaknioną dłoń, zamiast wypatrywać w dal swe spragnione spojrzenie.
***
W ogóle, jak ten film właśnie - on, jak nic innego od długaśna już do tej pory - nainspirował mnie zachłystująco wręcz tym pragnieniem tak jasnym, że przecież ja chcę napisać swoją własną historię, przecież - nawet mam już ten koncept! I to zrobię.
Pomimo stagnacji twórczości mojej w uśpionym tak skrycie kiełkowaniu. Ale... to tylko tak na razie!
A to jest ten fragment:
"Jego oczy miały nieodgadniony kolor. Jego spojrzenie miało zaś wyraz jeszcze bardziej nieodgadniony.
Evelyn korzystała z każdej okazji, by przyjrzeć się ukradkowo temu zadziwiającemu zjawisku. Patrzył w bok, w niebo, rozmawiał z Efim, patrzył w ziemię. Długo. I spojrzał też na nią.
Evelyn poczuła coś, czego nie czuła jeszcze nigdy w całym swoim życiu. Nigdy.
Mianowicie, poczuła, jak topnieje jej serce."