Głos Dana działa na mnie cuda. Na przykład, łagodne uświadomienie (jakbym i tak już cały czas nie wiedziała), jak głupia jestem, gadając z tym beznadziejnym Pawłem (nie, tym innym). Zbereźny pomiot czatowy. Mój Porzeczkooki ptzy nim to złoto, nomen omen. Ale kim jestem, żeby ich oceniać?
Tak tylko mówię.
A święta super.
Jakie to śmieszne nieśmiesznie i nieistotne, i jak tak na siebie mam popatrzeć, i na to gówno które się dzieje. No, farsa. Ale by mnie posrało już hardo, gdybym się spotkała z tym żałosnym typem. Nie, żeby był taki zły. Ponaciągałam już przecież tyle wniosków, przekonując się jakoś. Tylko to tak rażąco widoczne, ta beznadzieja komiczna, no nie jest tak? Nie jestem ja dość ślepa, ać przeczuwająca? No przecież.
Nie, trudno, niech ten Porzeczki nie zwraca na mnie uwagi, będzie taki niekompletny - nie dla mnie. Mam to w dupie. Tak jak i tego brzydala Filipa aka Pawła, typa dalece naciąganego. Tak, maskuję właśnie chamsko jakiekolwiek nikłe plusy, żeby kurde oczy mi nie zaszły musztardą.
Jak ja kocham, niesamowicie i całą dzikością i uporem swojego lotnego serca kocham Imagine Dragonsów i Dana, in particular. I ta miłość niech mi starcza, to i tak już kolosalnie dużo. A realność, cóż, jebać. No i naprawdę nie będę taka tępa, nawet jeśli (oby nie, skoro ten pajac nawet nie pisze; ja też mam go w dupie) miałabym poużywać sobie na nim. Nie inaczej, tak, ja.
Jutro zjem jeszcze więcej ciasta i naprawdę~kocham~życie...