Jestem teraz mimo wszystko taka szczęśliwa. Mimo, raczej, niektórych tylko rzeczy. Serio! Nawet bardzo!
Oto, oprzytomniawszy. On jest przecież po prostu tylko słodki, i bardzo, tak bardzo mi się spodobał. Ale nie mogę, na litość, cudów nijakiejszych weń upatrywać. No, niestety, ich nie ma. Zabrakłszy. Imiesłowowy stan podgorączkowy, nie, nie poważnie.
Dosyć. Rzekłam. Gapienia się na niego. Nie zasługuje. Niech sobie dalej będzie taki śliczny, ale już nie wyidealizowawszy. Niech i dalej porządny (bo jest, i szanuję, ale i tak choćby - Blackbird bardziej i jego nawet od początku aprobowałam bardziej, o). I, no nie wiem, w ogóle. Ale czego nie odmówię, to innego za to nie dopowiem po próżnicy. Na wymus tak w sensie. Nie, to nie, oborzesztymój. Nie i nie.
Gówno.
Oprócz małego tego zwichrowania, zażegnywanego już (może nie?!), szczęśliwam wszak niepomniernie. O, jest z czego... Studia wspaniałe. Kocham tak wszystkich. Niech i wewnątrz uczucie te żywię, uparcie i skrycie, i nad życie, ale tak, kocham ich tak fest na różowieńko. Tak bezinteresownie, ach że nie wiem. O, i pociągami jak się super jeździ! A przefestsuper takiego mężczyznę, to w końcu może... albo i nie... A, jak pracę jakąś tam będę miała? Kiedyś. Albo gdzieś, przypadkiem. Przecież, nie wiadomo. Wrocław, taki mój kochany, to mi jedno wiadomo.
Moje ci miejsce pod niebem, na razie, o, upewniwszy. Ale się śmiała jeszcze będę z tych durnotów, z tego żółtodzióbstwa, naiwniakości! Ha! I z rozczuleniem tedy wspomniwszy, hihi hih.
(nie pod klimat trochę, ale?)
Żeby przeczytać Mobiego Dicka całego, to obliczyłam że sobie po 43 strony dziennie, h-he!! Chociaż. Może i da radę. Mogę jakoś spróbować nadganiać przez weekend, skoro się w tygodniu może nie zaczyta aż tyle. No, w końcu są jeszcze inne rzeczy! Ważne-i-ważniejsze nawet.
A dzisiaj na się wdziałam kieckę w kwiatuszki, i czarne pończosie te cienkie. No, mój luby to będzie miał oczy, a nie, idiota jakiś ślepy. (Ja serio to piszę?? A, nie!)