No bo od rana nic nie jadłam i potem się wzięłam za ten serek, i za banana, i połknęłam je widocznie w pośpiechu tak szybko, że, no mam za swoje. Znaczy, na niemieckim sparło mnie tak, że ojacieszpier--. Bo poleciałam oczywiście spóźniona, co tylko wstrząsnęło moimi i tak już skatowanymi bebechami.
Nie, serio, bo już na niemcu myślałam, że skonam. Może jakbym nie była do tego jakoś tam już przyzwyczajona, to faktycznie bym zezgonowała, ale tak to - wydaje mi się, nic absolutnie nie było znać po mnie. Jak wyjątkowo udało mi się oddzielić pozory aparycji i fizjonomii od rzeczywistego stanu wnętrza! Brawo, mogę być z siebie dumna. Bo normalnie przecież, czuję się okropnie, to wychodzę. Więc, bez wahania powinnam wyjść. A nie wyszłam.
Mało tego. Bez mrugnięcia obcieniowaną powieką wysiedziałam grzecznie u naszej pani Magdaleny Bożeny, wygłosiłam nawet spicza, którego nie miałam, bo, właśnie, przez szalej swój i ogólny nie ogarnęłam się z tym też. Nota bene, nie produkowałam się w ekscesywnym a irracjonalnym zainteresowaniu Porzeczkookim. Który, skoro już przy tym jestem, zostaje oficjalnie pozbawiony tego nader romantycznego i przeto nieadekwatnego przydomka. Nie substytuuję przy tym żadnym innym, nie upatrując nijakiej potrzeby po temu, a na ewentualną wzruszając ramionami. Wymowne, prawda?
A tak naprawdę to miałam zacząć od Kubusia, tego co to poniewczasu coś wspominałam. Poniewczasu, czy to pasuje?? No, może, poniekąd, bardziej, zresztą nie wiem. Hmm. No więc co?
A więc, no. Może niniejsza znikoma nikłość entuzjazmu w ekspresji tematu nadrobi sobą trochę za mnie, skoro i nie mam za bardzo czym kolorować.
No i jak ja lubię tak pisać. Phhhiiiiiihihihihihh?
A oto i moja Süzanö, słodyczy, najnowsze odkrycie... z Północy.