niedziela, 26 listopada 2017

Taka tam niedziela

Jaki dzisiaj jest... fajny ten dzień. Ojejku. Taki po prostu fajny. Nic się w sumie nie dzieje takiego, ale jakże jest super, tak się czuję...
Jakie to jest bosko wspaniałe

czwartek, 23 listopada 2017

Mimo tej przesenności momentami

Siedziałam dzisiaj na fonetyce koło Wojtka. Jakie to było miłe. A rano widziałam Marcina. To też. Ale to był dobry dzień.
wdu xd nie no

poniedziałek, 20 listopada 2017

Za dużo, z ekstremum do ekstremum!! no weź żesz się opamiętaj

Widziałam dzisiaj na krótko panią Celinkę, minęłyśmy się w wejściu, jak ona wchodziła na uczelnię z walizką chyba, a ja wychodziłam sobie do eko z niecierpiącą zwłoki potrzebą zaspokojenia się czymś słodkim. Było to w przerwie pomiędzy wykładem a ćwiczeniami z amerykańskiej. I to spotkanie pani si dżej było takie miłe. W odróżnieniu od wykładu, po którym, no właśnie, z tego wszystkiego to aż wyszłam właśnie po ten, ostatecznie, batonik no i jeszcze czekoladę z orzechami, to już w sumie totalna rozpusta ale coś mi się wydaje, że chwilowo zupełnie mnie to wtedy nie obchodziło.
Nie, żeby coś się działo na tym wykładzie, jakaś wielka drama ani nic. No, bo nie działo się nic szczególnego przecież. Wyjebała mi po prostu czara goryczy w pewnym momencie i aż zastanowiłam się po raz niezliczony już z rzędu (choć niby już szczęśliwie miałam sporą przerwę od takich niewesołych refleksji), że o Boże niby miłość jest taka potrzebna w życiu, ale na kogo padnie że jest szczęśliwa ten ktoś się nie martwi, a na innego jak padnie klątwą jakąś przewrotną - ten będzie kurwa cierpiał katusze jak w patetycznym jakimś mickiewiczowskim dziadostwie albo innym szekspirze, i na domiar, co właśnie zgryzło mnie przez te całe zajęcia - że i na mnie tak właśnie padło. Ależ oczywiście, to z niczyjego konkretnego powodu. Tak generalnie się natłoczyły te osmętniałe jak pizda wywody nade mną, niby potem na ćwiczeniach nieco to zwietrzało (razem niestety z połową tego nusbajzera co żem go nabyła), no ale wciąż.
Kurwa jego mać. Ale nawet nie jestem zła ani nic. Więcej nawet, po tych zajęciach już całych i jak już wróciłam do domu, to żadnej zgryzoty nie zostało już ani śladu. Jak zwykle, ja po prostu wszystko ekstremalizuję, wszystko za bardzo. Niepotrzebnie. I to jest ta cała głupota i farsa wręcz. Nie, że ja sobie tak tylko gadam że jestem głupia. Tak to sobie można gadać, ale ja naprawdę ale to zaprawdę jestem głupia.
Pół biedy, mieć chociaż jakąś tam świadomość tego i próbować ogarnąć się chociaż trochę.
Jak się weźmie lodówkę i nie domknie, to się zepsuje na przykład. Normalnie to wiadomo, że powinno się ją od razu zamykać, żeby się nie wyciepliła. No ale jak się właśnie otworzy i ten chłodek cały ulotnieje, to się zjebie przecież prawda? Dobra, to idiotyczne porównanie. Tak mi tylko przyszło do głowy jak przelazłam wpoprzek Wróblej. Tak wtedy właśnie.
Porozmawiałam nawet chwilę z Marcinem. Wcześniej po nocy jakoś to było w weekend to na mesendżerze, ale wiadomo że to całkiem jest co innego i niech to cholera tam. Jezu, i w ogóle powinnam już zaraz iść spać, na jutro ten wykładzik przecież ósma rano, łeee.
Aha no i dzisiaj jednak pod koniec już po ćwiczeniach, no i potem jak wyszliśmy. Znaczy się też ale to parę słów. W zasadzie, o czym ja już teraz piszę i o co mi chodzi? Bo chyba gubię wątek. Aha, że już dałam sobie (?chyba) spokój i bym się nie spodziewała, a on podszedł do mnie no i tak to było.
Mam wrażenie, że ja piszę teraz jakieś bzdury.
A dobra, to obrazeczek, który mi dzisiaj w związku ze wszystkim (albo i nie) chodził po głowie. I hehhehehe.

No dobra, nie ma tamtego jednak obrazka. ;_; Ale to było, jak Wołodię opętał Kraken i Mol musiał walnąć jakimś żelastwem, żeby zabić tę miłość. No - i pomogło. Jakby to był jakiś problem, nie?

piątek, 17 listopada 2017

Tak próbuj drobinko świadomej materii może i którymś razem to słowo na wielkie M

Ale tak poszłabym sobie na tę Comę jutro, och jak bym poszła. Niedaleko to w sumie, w ogóle nie wiem czy taka okazja się nadarzy jeszcze. Tak że tego... No, z tym że będąc tam raz (tak, specjalnie się wybrałam na taką wycieczkę krajoznwczą) to nijak jakoś nie rzuciło mi się w oczy ani to całe centrum, no jakiś napis czy cokolwiek, ludzie, o samym wejściu już nie mówiąc. Poza tym okolica też niezbyt zachęcająca, i to w dzień, średnio więc widziałabym łażenie tam po ciemku (skoro ten koncert będzie jutro po 20, nie trudno więc sobie wyobrazić).
Aha, no i sama. Przecież nie wybiorę się tam sama, co ja nienormalna jestem? Nie ma z kim iść, to nie ma. Też wielkie mi halo.
Nie pójdę przecież z, nie wiem, z takim Marcinem. No przecież nie. On pewnie nawet nie lubi albo i nie zna Comy, a mniejsza z tym: nie trzeba mi przecież tłumaczyć grubej różnicy pomiędzy jakimś odrealnionym, głupim w sumie fantazjowaniem a zwykłą rzeczywistością. Nie żeby było to nawet jakieś marzenie, o nie, no właśnie takie tam sobie snucie półsennych mrzonek jakichś. 
A, no i drogie te bilety. Nie ma się przecież rzeczy na takie kasy. (wait-- aha) Nie jestem wszak taka materialnie majętna jak choćby przemilutki Logan, ale on na to zasługuje, ta jego zajebistość go w zasadzie usprawiedliwia. Naprawdę go lubię. Co nie zmienia faktu, że sama jestem biedna i tak w ogóle gdzieś na innym biegunie, no przynajmniej jednym z wielu (jeśli ideą biegunów nie jest to, że mają być tylko dwa naprzeciwległe, a pewnie mają, więc dobra to nic nie mówiłam).
Koniec końców, zostanę i porobię chociaż te ćwiczenia ze słówek. Czy coś.

środa, 15 listopada 2017

Bez minimum inwencji twórczej

No i szłam tak sobie wczoraj, a przedwczoraj jechałam tramwajem i to nie jednym, i w sumie wczoraj też, w inne dni też. Nie w tymże jednak sęk a w tym, że jakkolwiek mnie to podówczas nie inspirowało, a inspirowało jakoś bardzo i w ogóle tak czułam że ach, jak wrócę tylko to od razu wklepię do laptopa chaotycznie bardziej albo i mniej to wszystko, co mnie w wenie takiej prostej w sumie albo i żadnej nawet, co tak mnie naszło znaczy no i nie uzewnętrzniłam tego nijak, bo gdzie, wgram na niewidzialnej klawiaturze w powietrze, jak biedny Władek w Pianiście, w tym wypadku Brody znaczy się?
Więc właśnie!
Z tym ,że jak już wróciłam sobie z tej lodowatej piździcy do przytulnego jak w uszku pokoju swego, a no to stanęło na tym, że dopiero teraz wtypuję coś w zasadzie na kształt takiej rozbełtanej masy jakiejś jajecznej. Nie no, pogoda w sumie nie jest taka zła, z tym że ździebko rześko jeno.
Ale wczoraj miał zimne ręce, jak tak prosto z dworu. Ja miałam cieplejsze, siedząc tak w sweterku w klasie, to wiadomka. A, no właśnie, Marcin. Znak zapytania, kropka. Naprawdę a zaprawdę, nic tu nie komentuję, zwłaszcza poniewczasie lub i nie w czas w ogóle...
(Tam nie zważając na ten post trochę z dupy, to wszystko wszyściutko jest ok i ok).

poniedziałek, 6 listopada 2017

Zbliżanie się jest wprost proporcjonalne do narastającej dzikości

Dzisiaj na śniadanie zjadłam czekoladę, nusbajzera takiego dobrego oj dobrego z orzechami. Tak, całą tabliczkę. Tak, było warto i w ogóle nie dostałam z tej rzeczy żadnych nieprzyjemności. Wziąwszy zaś pod uwagę, że później na tym sakramenckim wułefie prawie zezgonowałam, no to się kaloriom raczej bardzo stało zadość.
Kapnęłam się dopiero w ogóle, że Hurts pod koniec września wydali nowy album. No więc go sobie zapuściłam i odniosłam wrażenie, że są w dobrej formie, i prostotą formy mnie ten album przekonał i że się go słucha przyjemnie i się nie rozczarowałam. I że to dobrze.