Nie, żeby coś się działo na tym wykładzie, jakaś wielka drama ani nic. No, bo nie działo się nic szczególnego przecież. Wyjebała mi po prostu czara goryczy w pewnym momencie i aż zastanowiłam się po raz niezliczony już z rzędu (choć niby już szczęśliwie miałam sporą przerwę od takich niewesołych refleksji), że o Boże niby miłość jest taka potrzebna w życiu, ale na kogo padnie że jest szczęśliwa ten ktoś się nie martwi, a na innego jak padnie klątwą jakąś przewrotną - ten będzie kurwa cierpiał katusze jak w patetycznym jakimś mickiewiczowskim dziadostwie albo innym szekspirze, i na domiar, co właśnie zgryzło mnie przez te całe zajęcia - że i na mnie tak właśnie padło. Ależ oczywiście, to z niczyjego konkretnego powodu. Tak generalnie się natłoczyły te osmętniałe jak pizda wywody nade mną, niby potem na ćwiczeniach nieco to zwietrzało (razem niestety z połową tego nusbajzera co żem go nabyła), no ale wciąż.
Kurwa jego mać. Ale nawet nie jestem zła ani nic. Więcej nawet, po tych zajęciach już całych i jak już wróciłam do domu, to żadnej zgryzoty nie zostało już ani śladu. Jak zwykle, ja po prostu wszystko ekstremalizuję, wszystko za bardzo. Niepotrzebnie. I to jest ta cała głupota i farsa wręcz. Nie, że ja sobie tak tylko gadam że jestem głupia. Tak to sobie można gadać, ale ja naprawdę ale to zaprawdę jestem głupia.
Pół biedy, mieć chociaż jakąś tam świadomość tego i próbować ogarnąć się chociaż trochę.
Jak się weźmie lodówkę i nie domknie, to się zepsuje na przykład. Normalnie to wiadomo, że powinno się ją od razu zamykać, żeby się nie wyciepliła. No ale jak się właśnie otworzy i ten chłodek cały ulotnieje, to się zjebie przecież prawda? Dobra, to idiotyczne porównanie. Tak mi tylko przyszło do głowy jak przelazłam wpoprzek Wróblej. Tak wtedy właśnie.
Porozmawiałam nawet chwilę z Marcinem. Wcześniej po nocy jakoś to było w weekend to na mesendżerze, ale wiadomo że to całkiem jest co innego i niech to cholera tam. Jezu, i w ogóle powinnam już zaraz iść spać, na jutro ten wykładzik przecież ósma rano, łeee.
Aha no i dzisiaj jednak pod koniec już po ćwiczeniach, no i potem jak wyszliśmy. Znaczy się też ale to parę słów. W zasadzie, o czym ja już teraz piszę i o co mi chodzi? Bo chyba gubię wątek. Aha, że już dałam sobie (?chyba) spokój i bym się nie spodziewała, a on podszedł do mnie no i tak to było.
Mam wrażenie, że ja piszę teraz jakieś bzdury.
A dobra, to obrazeczek, który mi dzisiaj w związku ze wszystkim (albo i nie) chodził po głowie. I hehhehehe.

No dobra, nie ma tamtego jednak obrazka. ;_; Ale to było, jak Wołodię opętał Kraken i Mol musiał walnąć jakimś żelastwem, żeby zabić tę miłość. No - i pomogło. Jakby to był jakiś problem, nie?