Aha, no i sama. Przecież nie wybiorę się tam sama, co ja nienormalna jestem? Nie ma z kim iść, to nie ma. Też wielkie mi halo.
Nie pójdę przecież z, nie wiem, z takim Marcinem. No przecież nie. On pewnie nawet nie lubi albo i nie zna Comy, a mniejsza z tym: nie trzeba mi przecież tłumaczyć grubej różnicy pomiędzy jakimś odrealnionym, głupim w sumie fantazjowaniem a zwykłą rzeczywistością. Nie żeby było to nawet jakieś marzenie, o nie, no właśnie takie tam sobie snucie półsennych mrzonek jakichś.
A, no i drogie te bilety. Nie ma się przecież rzeczy na takie kasy. (wait-- aha) Nie jestem wszak taka materialnie majętna jak choćby przemilutki Logan, ale on na to zasługuje, ta jego zajebistość go w zasadzie usprawiedliwia. Naprawdę go lubię. Co nie zmienia faktu, że sama jestem biedna i tak w ogóle gdzieś na innym biegunie, no przynajmniej jednym z wielu (jeśli ideą biegunów nie jest to, że mają być tylko dwa naprzeciwległe, a pewnie mają, więc dobra to nic nie mówiłam).
Koniec końców, zostanę i porobię chociaż te ćwiczenia ze słówek. Czy coś.
Koniec końców, zostanę i porobię chociaż te ćwiczenia ze słówek. Czy coś.