środa, 15 listopada 2017

Bez minimum inwencji twórczej

No i szłam tak sobie wczoraj, a przedwczoraj jechałam tramwajem i to nie jednym, i w sumie wczoraj też, w inne dni też. Nie w tymże jednak sęk a w tym, że jakkolwiek mnie to podówczas nie inspirowało, a inspirowało jakoś bardzo i w ogóle tak czułam że ach, jak wrócę tylko to od razu wklepię do laptopa chaotycznie bardziej albo i mniej to wszystko, co mnie w wenie takiej prostej w sumie albo i żadnej nawet, co tak mnie naszło znaczy no i nie uzewnętrzniłam tego nijak, bo gdzie, wgram na niewidzialnej klawiaturze w powietrze, jak biedny Władek w Pianiście, w tym wypadku Brody znaczy się?
Więc właśnie!
Z tym ,że jak już wróciłam sobie z tej lodowatej piździcy do przytulnego jak w uszku pokoju swego, a no to stanęło na tym, że dopiero teraz wtypuję coś w zasadzie na kształt takiej rozbełtanej masy jakiejś jajecznej. Nie no, pogoda w sumie nie jest taka zła, z tym że ździebko rześko jeno.
Ale wczoraj miał zimne ręce, jak tak prosto z dworu. Ja miałam cieplejsze, siedząc tak w sweterku w klasie, to wiadomka. A, no właśnie, Marcin. Znak zapytania, kropka. Naprawdę a zaprawdę, nic tu nie komentuję, zwłaszcza poniewczasie lub i nie w czas w ogóle...
(Tam nie zważając na ten post trochę z dupy, to wszystko wszyściutko jest ok i ok).