poniedziałek, 12 lutego 2018

Attica!

Skończyłam właśnie oglądać calutki piąty sezon OITNB i I can barely handle its epicness. Dokładnie, epickość, epickość, epickość, coś tak doskonale zajebistego, że, no, właśnie. Aż też brak mi słów. Przeryczałam po finale prawie tak jak na Zagubionych, ale i tak temu też z przepełnionym szacunkiem sercem dałam 10. No bomba. Diament.
Secundo, ach tak pomijam wiele rzeczy ze swojego życia nie pisząc tu ile w zasadzie mogłabym (biorąc pod uwagę, że wpisy początkowe były nakręcone grubo wokół totalnego jakiegoś gówna, które zdecydowanie dałoby się streścić, a i gumką to trąci fest tak, gumką bez skojarzeń hah no teraz to jakbym mówiła do swojego mi amore <3), ale a, no właśnie, dzieje się właśnie to życie własne ergo tu, pod tym szczelnym ekranikiem dzieje się mniej.
Po hiszpańsku "kocham go" to yo la quiero. Tak powiedziała Gloria o swoim synu, ale ja bym tak mogła o Marcinie moim. Yo la quiero, for real.
Niebo jest zawsze niebieskie. Nawet jak wydaje się szare, to tylko bo chmury je zasłaniają, a naprawdę i tak zawsze jest niebieskie. Tak Suzanne powiedziała po tym, jak się wybudziła z tego zastrzyku po lithium.
Zirconia to piękne imię. Nie żeby ta akurat chica latina była jakąś moją ulubioną z serialu, to imię, tho. Ale jak półnagi Luscheck wynosił ją na rękach, bo skręciła kostkę, jakie to było słodkie.