A po lumpach (nabyłam jedną taką bluzkę koronkową) przepłaciłam za liona, jogurcika danonka i pieguski, za pieguski zwłaszcza. Potem je sobie otworzyłam w tramwaju, i się nie oprószyłam nawet tymi sakramenckimi wiórami zanim mi się raczyły wysypać szczodrze na klawiaturę, bo wykonałam jakiś nieokreślony ruch siedząc sobie z nimi przed lapkiem, no i jebs, tragedia osobista w ciul. Ale w sumie nic się nie stało, bo strzepałam w końcu to wszystko, raz dwa zamachałam zmiotką i glanc. Tyle że mnie po tych ciastkach zamuliło, trzeba było normalny sobie obiad zjeść, a nie fastfuda bo się mnie tak zachciało. Bueeh, hormony pewnie albo inne gówno, i po cyckach to można znać, i po chcicy bezbłędnie tej palącej (ale dobra już dobra, paniekarolu stop).
Na chacie pyknęłam sobie tę pałeczkę indyjską, w końcu te dobre, co mi dopiero co sis przywiezła. Razem z paroma kulkami zwiniętych rajstopek, pigułami i butelką mętnego soczyska z marchewków. A ogólnie, to się tak zaczepiście czuję po tych jej odwiedzinkach, jak żeśmy się po galerii poszwędały i trocheśmy posiedziały tu u mnie. No fajnie było bardzo. Za to Marcin to mnie nie odwiedził, i dobrze ja się dopominać nie będę, serio, chuj z tym i amen. Czy mie brakuje czegoś wogle?, nie.