niedziela, 30 stycznia 2022

Sprawozdanie z końca stycznia

Z fajnych wydarzeń tego tygodnia to byliśmy w takim kebabie na peryferiach, gdzie było tak miło klimatycznie, mimo że taka budka, i pan nawet herbatkę podał, no miło. Poza tym wpadła znów mama, graliśmy w kniffla, co bardzo lubię, było dobre jedzonko, między innymi zupka warzywna i gołąbki, byliśmy razem tu i tam, chociażby w muzeum żydów polskich, w uniwersyteckim ogrodzie botanicznym, w teatrze na dobrym spektaklu - z panami Tyńcem i Barcisiem, świetni aktorzy, fajnie się oglądało. 

A dzisiaj finał WOŚP-u, trzydziesty, pogoda co prawda paskudna, to chociaż w telewizji się pooglądało. Poza tym uczyłam się jeszcze trochę na egzamin, robiłam zadanka, mam do zrobienia jeszcze trochę w tym nadchodzącym tygodniu, zaliczenia jeszcze jutro i w czwartek. Chwilami jest trochę trudniej i nie czuję się, co tu dużo mówić, najlepiej, nachodzi mnie pogubienie, dezorientacja taka, zniechęcenie, bezsilność, ogólnie ciężkie takie myśli, złe przeczucia i tego typu gówno. I fizycznie zdarza się gorzej poczuć, ale generalnie jedno i drugie da się znieść, i tego się trzymam, że skro wciąż to wytrzymuję, to po prostu wciąż będę wytrzymywać, i do przodu. Byle mieć siłę, no i oby jak najczęściej czuć się jednak lepiej, i byle jak najdłużej. I do przodu! Będzie dobrze, TRZEBA w to wierzyć. 

piątek, 21 stycznia 2022

Sprawozdanie z trzeciego tygodnia nowego roku

Ten tydzień był całkiem dobry, względnie nawet fajny, i poza pewnymi wyjątkami ogólnie nie taki ciężki. 

Pierwszy plus i wynagrodzenie moich starań: zaliczenie jednego egzaminu online. Pamiętam, że w dzień, w który się do niego uczyłam w zeszłym tygodniu, nie czułam się w ogóle najlepiej, kręciło mi się tak dziwnie w głowie do tego stopnia, że trudno mi było wysiedzieć przy laptopie i notatkach. A jednak konsekwentnie przez kilka godzin przerabiałam materiał, podczas testu też byłam skupiona i - udało mi się go zdać, w dodatku z całkiem dobrą oceną. Brawo! To zawsze coś. 

W sobotę wyszłam na starówkę zobaczyć na żywo w jednej z knajp występ takiego Bartka, finalisty Voice'a, któremu kibicowałam niedawno, jak ten program emitowali. Odwiedziłam tę knajpkę na parę minut, była tam też inna uczestniczka Voice'a wśród gości, poza tym ludzi było całkiem sporo, więc tylko chwilkę popatrzałam, posłuchałam, nacieszyłam się i spacerkiem wróciłam do domu. A mróz był taki, że ręce grabiały, jak się ich nie schowało w kieszeń. 

W poniedziałek, oprócz tego egzaminu online, miałam tylko jedne zajęcia, a przed nimi jeszcze wizyta u psychologa, gdzie się wreszcie dostałam na NFZ. Mimo że skierowanie na cito, to wizyta tylko taki wywiad piętnaście minut, a jakiekolwiek działanie na za ponad miesiąc. Bez komentarza, no co. Poczekam. W międzyczasie tak czy siak trzeba sobie radzić samemu, a ja radę daję, bo co. 

We wtorek było bardzo fajnie, bo przyjechała mama z uczniami na wycieczkę, odwiedziłam ich na chwilę w tym hoteliku, a potem byliśmy razem w Centrum Kopernika i to był fajny czas. Następnego dnia towarzyszyłam im też w Muzeum Powstania, to już wizyta, chociaż wartościowa, trochę mniej przyjemna i ze względu tematyki, i mojego samopoczucia, choć też ogólnie było fajnie. Trochę smutno, jak już się pożegnałam i się rozstaliśmy, ale wspomnienie miłe pozostaje. 

I na razie pozostaje w miarę spokojnie i tym się trzeba cieszyć, napawać, póki trwa i przede wszystkim nie martwić się już na zapas, bo nawet jeśli by i tak miało być trudniej, to zostawić to na wtedy, a nie zagryzać się już zawczasu, bez sensu. Tak że się staram wyluzować, na ile mogę, cieszyć się drobiazgami i zajmować najzwyklejszymi rzeczami, tak jak kiedyś byłam w zwyczaju, kiedy lepiej się wiodło tak ogólnie. Chodzę sobie po sklepach i po mieście, staram się normalnie jeść, ogarniać zakupy i wydatki, ogarniać też siebie i porządek w mieszkaniu, znajdować sobie zajęcia - na studia, dla siebie, nie zapominać też o głupotkach, byle dawały relaks i radość. 

Banały, ale nie da się poczuć, jakie to ważne, wręcz zasadnicze, dopóki to się nie zmąci i gdzieś zatraci, i człowiek nie wie co ze sobą zrobić; koszmar. Na szczęście aż tak mnie to już obecnie nie trapi, i oby już nigdy nie trapiło w ogóle. Może po przebrnięciu kolejny raz przez taką załamkę, w końcu się robi dobrze na stałe. Na to mam wielką nadzieję. A póki co zachowywać spokój, dobre samopoczucie, dbać o siebie, o przyczepność w chwili obecnej, w ogóle się nie dawać takim bombardowaniom przyszłościowym (ale głupie określenie). He he. 

piątek, 14 stycznia 2022

Sprawozdanie z drugiego tygodnia nowego roku

Jestem po kolejnym tygodniu, hej. Szczerze, to nie chciało mi się nawet zabierać do wchodzenia tu i pisania, ale jak już się przemogłam i jestem, to napiszę. Przecież miało być konstruktywnie i pozytywnie, jak założyłam tydzień temu. I jest to pewnie dobre założenie. Więc bez zbędnego narzekania i negacenia. 

Może tylko tyle, że dzisiejszy dzień był dość ciężki. Taki, że chwilami trudno się skupić, przemóc, działać, poczuć dobrze. W skrócie to rano zjadłam jakieś śniadanie, wypiłam herbatę, zrobiłam też sobie obiad i zjadłam. Dałam sobie z tym radę, więc brawo! Tak samo jak z przygotowywaniem się do testu z wykładu, który mam w poniedziałek. Na ile mogłam, to się przygotowałam. Z jednej strony ciążyło mi to, że czułam się ciągle nie najlepiej, bo zawroty głowy, odrealnienie, dyskomfort w brzuchu i przełyku - to na ile to wszystko mogę w miarę dokładnie nazwać, w dodatku chwilami te losowe bardzo złe myśli nie wiadomo skąd. 

Ale to na tyle z żaleniem się, bo to w końcu też nic nowego. Skoro w życiu codziennym bywa bardzo trudno, to chociaż w pisaniu będę zachowywać ład i skład i jakieś poczucie optymizmu.

Więc na przykład wczoraj bardzo fajnie wspominam te jedne zajęcia z angielskiego prawniczego, ciekawe były i w ogóle fajnie minęła ta godzina z kawałkiem. W ogóle obecnie to najfajniesze są takie momenty, w których czuję się chwilowo całkiem stabilnie, w miarę normalnie, bez obaw na przyszłość, bez jakichś specjalnie uciążliwych dolegliwości ze strony ciała. Co niestety okazuje się ulotne, i paradoksalnie ta stabilność jest właśnie chwilowa, czyli niestabilna. Ale, że znowu się łapię na kierowaniu w stronę negatywów (cóż, widocznie zbyt łatwo o to), to znów raczej pozytywna narracja - więcej widocznie warta, skoro o nią trudniej:

Może najlepiej winić za te zawroty głowy pogodę albo jakiś inny czynnik zewnętrzny, tak że po paru dniach na pewno mi się polepszy, na pewno. To samo ze zgagą czy dyskomfortem w brzuchu, to również może być objaw przeciążonej psychiki, więc dbając o nią, czyli o uspokojenie się, zachowanie pozytywnej narracji i - co się wydaje najtrudniesze - pogody ducha, będzie lepiej i wszystko będzie łatwiejsze do zniesienia, a może i nawet raczy łaskawie odpuścić i dać trochę pożyć na luzie. 

Pożyć na luzie?... To się gdzieś wydaje takie oderwane jakby od rzeczywistości, która zepsuła się i sczerniała, ale, kolejny raz... przecież to może być tylko moje odczucie, wcale nie fakt, tylko takie samemu utrudnione podejście do rzeczywistości.

Jeszcze raz, muszę o tym pamiętać na kolejny tydzień w momentach, kiedy będę czuła, że jest ciężej, że nachodzi moją głowę (a za tym często i ciało) coś złego: żeby od razu zmienić narrację na pozytywną. Nie dopuszczać czarnych myśli głupich. Bo one SĄ głupie. Uspokajać się od razu, nastrajać pozytywnie. Tak więc i wieczór spędzę sobie jak najspokojniej i z pozytywnym nastawieniem na kolejny tydzień. 

Mogę podsumować, że ładnie dałam radę sobie w tym tygodniu! Że napadały mnie jakieś słabości, okropne odczucia i myśli, to nieważne, one mnie atakują, ale nie daję się im i nie dam się. I brawo! Tak trzymać!!! A będzie w końcu jeszcze lepiej, może uda mi się wypracować to, że w ogóle przestaną mnie atakować i będę sobie mogła spokojnie, błogo funkcjonować. Zadomowi się we mnie na stałe poczucie bezpieczeństwa, powróci kreatywność, spontaniczność i dobra forma, jak na zdrową osobę przystało. Tak. Do tego powinnam wytrwale dążyć i na pewno nie poddawać się, choćby nie wiem co. ZAWSZE się nie poddawać i umieć znaleźć dobre wyjście. A jak jest źle, to przeczekać, wiedzieć, że przejdzie i będzie znów dobrze. I tymi dobrymi momentami umieć dobrze żyć. 

No, to się nagadałam, więc dobrego tygodnia i dobranoc :) Trzymaj się :)

piątek, 7 stycznia 2022

Sprawozdanie z pierwszego tygodnia nowego roku

Od kilku dni już sobie myślałam, że może dobrym pomysłem będzie zapisywanie kolejnych tygodni, żeby nie tracić tego kontaktu z rzeczywistością. Jak na ironię, dzisiejszy dzień był tak nierzeczywiście potworny, a w szczególności jego wieczór, jakby na złość i na przekór moim postanowieniom i resztkom nadziei, że skoro nowy rok, to nowe wszystko, a nowe znaczy lepsze. Disappointed but not surprised, chyba mogę tylko napisać. 

Klasycznie, jak już zaczynam pisać, to mogłabym tak przeciągać w nieskończoność, zwłaszcza jeśli ma to charakter narzekania/czarnowidzenia, bo i niestety o tym jakoś często jest najwięcej do napisania. A przy tym prędko zaczynam się gubić, mając tyle do napisania na raz, że łatwo i tak o pominięcie czegoś; a potem się okazuje, że to i tak nie ma znaczenia, bo ani ja się nie czuję w żaden sposób lepiej po takich wypocinach, ani nie zmienia to obiektywnie sytuacji na lepsze, ani w ogóle nikogo to za grosz nie obchodzi, czy napiszę o jednej rzeczy, którą mam na myśli, czy 

(chwila przerwy, bo właśnie na polsacie zaczyna się "Przebudzenie Mocy" i aż łezka mi się w oku zakręciła)

-czy napiszę dowolną ilość różnych rzeczy, a i tak nie będzie to robiło żadnej różnicy czy poprawy i zapewne się totalnie obejdzie bez tego. Pesymistyczne gderanie, można by obiektywnie powiedzieć. Gdyby tylko nie jawiło się tak realistycznie i przekonująco, to by było po problemie. 

No i skoro wpis i tak już się sam z siebie rozwleka, to może najkrócej i najrozsądniej będzie, jak napiszę tylko to, co było w tym tygodniu dobre i za co mogę być z siebie dumna (nawet jeśli za bardzo nie potrafię - ale to kolejny negatyw - więc jak najbardziej powinnam być dumna i zadowolona):

Po powrocie po świętach i Nowym Roku do Warszawy byłam pozytywnie nastawiona i motywowałam się, że będzie wszystko dobrze, dam sobie ze wszystkim radę. Byłam na badaniu USG ginekologicznym i pan doktor był bardzo miły, kulturalny, była przyjazna atmosfera, to też było fajne, nawet mimo że w wyniku wyszły tam jakieś rzeczy. Ale nie było tragedii i była to miła i spokojna wizyta. Byłam też na wizycie u psychologa i choć była ona trochę bez celu przegadana, to chociaż mogę być spokojna o to, że podejmuję jakieś starania, przełamuję się, żeby mówić i staram się uporządkować ten koszmarny i niezrozumiały chaos w mojej głowie. Miałam też, subiektywnie, bardzo trudne zadanie na studia, ale zmobilizowałam się i w dwa dni udało mi się je zrobić i to z całkiem niezłym efektem, i to też super, brawo ja. No i najważniejsze: wciąż żyję. Nie wyprowadziłam się. Nie rzuciłam studiów. Jestem zmobilizowana, by zachowywać spokój, wykonywać zadania związane ze studiami, pracą, odżywianiem się, kontaktami międzyludzkimi, domowymi obowiązkami, dbaniem o siebie. Jestem też zmobilizowana do utrzymywania optymizmu i spokojnego znoszenia trudności, i to każdego kalibru, kiedy ten optymizm wydaje się jednak niemożliwy do utrzymania. Będę pamiętać, by dawać sobie przestrzeń na przetrwanie takich beznadziejnych momentów, pamiętając, że zawsze potem będzie znowu spokój i miejsce na optymizm, a może i w końcu zakorzeni się on we mnie na stałe, co by było super. 

No i to tyle. Do zobaczenia za tydzień. O złych rzeczach nie będzie pisania, bo lepiej to sobie i komukolwiek w ogóle oszczędzić, za to będzie tylko o dobrych rzeczach, nawet jakby miało tego być o wiele mniej, niż jakby się miało rozżalać nad wszystkim tym, co złe. Wystarczy sobie powiedzieć trudno i przeczekać, i byle nie szaleć, nie rozkojarzać się i rozpływać w beznadziejny niebyt. Nie tędy droga. Więc i za tydzień wpis będzie konstruktywny i pozytywny, a ja życzę sobie i temu światu siły, piękna, ukojenia i porządku w ogóle, bo to aż tragikomiczne, jak tego brakuje. 

poniedziałek, 3 stycznia 2022

na nowy rok :-)

Tylko krótki taki wpis na nowy rok. 
Po pierwsze: żyję i przetrwałam ten poprzedni, choć był szczerze okropny, zwłaszcza ta druga jego połowa. Choć paradoksalnie to pierwsza mogłaby być uznana za trudniejszą, bo ta praca w Holandii, to jednak dopiero po powrocie się zrobiło naprawdę trudno.
Porównując początek maja a koniec sierpnia, to przepaść. Upadek z wysokiego konia, jak to się mówi. 
Ale w najczarniejszym scenariuszu wieszczyłam już sobie śmiertelne choróbsko, nie mogłam się w ogóle skupić na niczym, zrelaksować, normalnie i sprawnie funkcjonować. To był koszmar, porównywalny z tym sprzed sześciu lat, z tym że wtedy jeszcze było łatwiej, ciszej, "bezpieczniej" jakby. Tym razem to jakby po czasie to cholerstwo uderzyło spotęgowane. 
Nie jest wciąż idealnie, może to nawet niemożliwe, ale nie tak pewnie trzeba myśleć - a raczej tak, aby było właśnie najlepiej, jak to możliwe. 
W dużym skrócie moje życie na chwilę obecną mogę podsumować tak, że: zdrowie psychiczne - niestabilne i kruche, ale daję radę i trzymam jakoś do kupy; zdrowie fizyczne - za psychicznym, również nadwątlone i to całkiem możliwe, że właśnie na skutek tego bałaganu we łbie, ale również nie ma tragedii (i oby nigdy nie było!) i daje radę jakoś; studia - kończę pierwszy semestr magisterki, jest dość ciężko, ale dokładam starań do pracy nad tym i jednak ukończenia tych studiów; praca - brak, a co za tym idzie sytuacja finansowa niestabilna i stresogenna, ale z optymistycznymi perspektywami na ustabilizowanie i zapewnienie tego zasranego uczucia "bezpieczeństwa", że wszystko jest ok, ustawione i się nie trzeba o nic martwić. Tego przede wszystkim brakuje.
No bo poza tym dalej trwa pandemia, pieprzą o tym w mediach, w ogóle ludzie pieprzą i są popieprzeni - często aż tak, że ręce opadają i traci się wszelką wiarę w ten zgubiony gatunek, ale może trzeba po prostu machnąć na to ręką i dbać przede wszystkim o własny spokój i dobrobyt.
Nic odkrywczego w tym poście. Na dobrą sprawę kilkanaście zupełnie zbędnych zdań i zmarnowanych minut. Ale niech będzie, można uznać, że raz na jakiś czas nie zaszkodzi.