Jestem po kolejnym tygodniu, hej. Szczerze, to nie chciało mi się nawet zabierać do wchodzenia tu i pisania, ale jak już się przemogłam i jestem, to napiszę. Przecież miało być konstruktywnie i pozytywnie, jak założyłam tydzień temu. I jest to pewnie dobre założenie. Więc bez zbędnego narzekania i negacenia.
Może tylko tyle, że dzisiejszy dzień był dość ciężki. Taki, że chwilami trudno się skupić, przemóc, działać, poczuć dobrze. W skrócie to rano zjadłam jakieś śniadanie, wypiłam herbatę, zrobiłam też sobie obiad i zjadłam. Dałam sobie z tym radę, więc brawo! Tak samo jak z przygotowywaniem się do testu z wykładu, który mam w poniedziałek. Na ile mogłam, to się przygotowałam. Z jednej strony ciążyło mi to, że czułam się ciągle nie najlepiej, bo zawroty głowy, odrealnienie, dyskomfort w brzuchu i przełyku - to na ile to wszystko mogę w miarę dokładnie nazwać, w dodatku chwilami te losowe bardzo złe myśli nie wiadomo skąd.
Ale to na tyle z żaleniem się, bo to w końcu też nic nowego. Skoro w życiu codziennym bywa bardzo trudno, to chociaż w pisaniu będę zachowywać ład i skład i jakieś poczucie optymizmu.
Więc na przykład wczoraj bardzo fajnie wspominam te jedne zajęcia z angielskiego prawniczego, ciekawe były i w ogóle fajnie minęła ta godzina z kawałkiem. W ogóle obecnie to najfajniesze są takie momenty, w których czuję się chwilowo całkiem stabilnie, w miarę normalnie, bez obaw na przyszłość, bez jakichś specjalnie uciążliwych dolegliwości ze strony ciała. Co niestety okazuje się ulotne, i paradoksalnie ta stabilność jest właśnie chwilowa, czyli niestabilna. Ale, że znowu się łapię na kierowaniu w stronę negatywów (cóż, widocznie zbyt łatwo o to), to znów raczej pozytywna narracja - więcej widocznie warta, skoro o nią trudniej:
Może najlepiej winić za te zawroty głowy pogodę albo jakiś inny czynnik zewnętrzny, tak że po paru dniach na pewno mi się polepszy, na pewno. To samo ze zgagą czy dyskomfortem w brzuchu, to również może być objaw przeciążonej psychiki, więc dbając o nią, czyli o uspokojenie się, zachowanie pozytywnej narracji i - co się wydaje najtrudniesze - pogody ducha, będzie lepiej i wszystko będzie łatwiejsze do zniesienia, a może i nawet raczy łaskawie odpuścić i dać trochę pożyć na luzie.
Pożyć na luzie?... To się gdzieś wydaje takie oderwane jakby od rzeczywistości, która zepsuła się i sczerniała, ale, kolejny raz... przecież to może być tylko moje odczucie, wcale nie fakt, tylko takie samemu utrudnione podejście do rzeczywistości.
Jeszcze raz, muszę o tym pamiętać na kolejny tydzień w momentach, kiedy będę czuła, że jest ciężej, że nachodzi moją głowę (a za tym często i ciało) coś złego: żeby od razu zmienić narrację na pozytywną. Nie dopuszczać czarnych myśli głupich. Bo one SĄ głupie. Uspokajać się od razu, nastrajać pozytywnie. Tak więc i wieczór spędzę sobie jak najspokojniej i z pozytywnym nastawieniem na kolejny tydzień.
Mogę podsumować, że ładnie dałam radę sobie w tym tygodniu! Że napadały mnie jakieś słabości, okropne odczucia i myśli, to nieważne, one mnie atakują, ale nie daję się im i nie dam się. I brawo! Tak trzymać!!! A będzie w końcu jeszcze lepiej, może uda mi się wypracować to, że w ogóle przestaną mnie atakować i będę sobie mogła spokojnie, błogo funkcjonować. Zadomowi się we mnie na stałe poczucie bezpieczeństwa, powróci kreatywność, spontaniczność i dobra forma, jak na zdrową osobę przystało. Tak. Do tego powinnam wytrwale dążyć i na pewno nie poddawać się, choćby nie wiem co. ZAWSZE się nie poddawać i umieć znaleźć dobre wyjście. A jak jest źle, to przeczekać, wiedzieć, że przejdzie i będzie znów dobrze. I tymi dobrymi momentami umieć dobrze żyć.
No, to się nagadałam, więc dobrego tygodnia i dobranoc :) Trzymaj się :)