Od kilku dni już sobie myślałam, że może dobrym pomysłem będzie zapisywanie kolejnych tygodni, żeby nie tracić tego kontaktu z rzeczywistością. Jak na ironię, dzisiejszy dzień był tak nierzeczywiście potworny, a w szczególności jego wieczór, jakby na złość i na przekór moim postanowieniom i resztkom nadziei, że skoro nowy rok, to nowe wszystko, a nowe znaczy lepsze. Disappointed but not surprised, chyba mogę tylko napisać.
Klasycznie, jak już zaczynam pisać, to mogłabym tak przeciągać w nieskończoność, zwłaszcza jeśli ma to charakter narzekania/czarnowidzenia, bo i niestety o tym jakoś często jest najwięcej do napisania. A przy tym prędko zaczynam się gubić, mając tyle do napisania na raz, że łatwo i tak o pominięcie czegoś; a potem się okazuje, że to i tak nie ma znaczenia, bo ani ja się nie czuję w żaden sposób lepiej po takich wypocinach, ani nie zmienia to obiektywnie sytuacji na lepsze, ani w ogóle nikogo to za grosz nie obchodzi, czy napiszę o jednej rzeczy, którą mam na myśli, czy
(chwila przerwy, bo właśnie na polsacie zaczyna się "Przebudzenie Mocy" i aż łezka mi się w oku zakręciła)
-czy napiszę dowolną ilość różnych rzeczy, a i tak nie będzie to robiło żadnej różnicy czy poprawy i zapewne się totalnie obejdzie bez tego. Pesymistyczne gderanie, można by obiektywnie powiedzieć. Gdyby tylko nie jawiło się tak realistycznie i przekonująco, to by było po problemie.
No i skoro wpis i tak już się sam z siebie rozwleka, to może najkrócej i najrozsądniej będzie, jak napiszę tylko to, co było w tym tygodniu dobre i za co mogę być z siebie dumna (nawet jeśli za bardzo nie potrafię - ale to kolejny negatyw - więc jak najbardziej powinnam być dumna i zadowolona):
Po powrocie po świętach i Nowym Roku do Warszawy byłam pozytywnie nastawiona i motywowałam się, że będzie wszystko dobrze, dam sobie ze wszystkim radę. Byłam na badaniu USG ginekologicznym i pan doktor był bardzo miły, kulturalny, była przyjazna atmosfera, to też było fajne, nawet mimo że w wyniku wyszły tam jakieś rzeczy. Ale nie było tragedii i była to miła i spokojna wizyta. Byłam też na wizycie u psychologa i choć była ona trochę bez celu przegadana, to chociaż mogę być spokojna o to, że podejmuję jakieś starania, przełamuję się, żeby mówić i staram się uporządkować ten koszmarny i niezrozumiały chaos w mojej głowie. Miałam też, subiektywnie, bardzo trudne zadanie na studia, ale zmobilizowałam się i w dwa dni udało mi się je zrobić i to z całkiem niezłym efektem, i to też super, brawo ja. No i najważniejsze: wciąż żyję. Nie wyprowadziłam się. Nie rzuciłam studiów. Jestem zmobilizowana, by zachowywać spokój, wykonywać zadania związane ze studiami, pracą, odżywianiem się, kontaktami międzyludzkimi, domowymi obowiązkami, dbaniem o siebie. Jestem też zmobilizowana do utrzymywania optymizmu i spokojnego znoszenia trudności, i to każdego kalibru, kiedy ten optymizm wydaje się jednak niemożliwy do utrzymania. Będę pamiętać, by dawać sobie przestrzeń na przetrwanie takich beznadziejnych momentów, pamiętając, że zawsze potem będzie znowu spokój i miejsce na optymizm, a może i w końcu zakorzeni się on we mnie na stałe, co by było super.
No i to tyle. Do zobaczenia za tydzień. O złych rzeczach nie będzie pisania, bo lepiej to sobie i komukolwiek w ogóle oszczędzić, za to będzie tylko o dobrych rzeczach, nawet jakby miało tego być o wiele mniej, niż jakby się miało rozżalać nad wszystkim tym, co złe. Wystarczy sobie powiedzieć trudno i przeczekać, i byle nie szaleć, nie rozkojarzać się i rozpływać w beznadziejny niebyt. Nie tędy droga. Więc i za tydzień wpis będzie konstruktywny i pozytywny, a ja życzę sobie i temu światu siły, piękna, ukojenia i porządku w ogóle, bo to aż tragikomiczne, jak tego brakuje.