niedziela, 22 maja 2016

A chmura z Tchnienia Śmierci nie działa

I po co tu było tak odstawiać, wypisywać takie cudaczne rzeczy? Czuję się teraz taka mała, nieznacząca, a przede wszystkim jak jedna, absolutna pomyłka. Okropne, okropne przeświadczenie.
Przyjechali dzisiaj, jak co roku o tej porze, Niemcy do naszej parafii; to powiązanie historyczne i tak dalej. No i do nas z rana zapowiedział się ów niemiecki wujek z jakimiś dwoma frojndami, i przyjechali na śniadanie, ale oczywiście musiało być wcześniej z kawał ponad godziny gorączkowych przygotowań, a wręcz nerwów i zesrania strasznego, przynajmniej ja to tak odebrałam. A jeszcze w momencie, jak przyjechali, to mama jako wizytówkę swojego nieokrzesania musiała oczywiście siedzieć wtedy pod prysznicem, i same z siostrą musiałyśmy coś gadać. Ojciec niestety jest w niedzielę i niby też ich coś tam przyjmował, ale i tak wyszło niesmacznie. Szczególnie ja przechorowałam tę interakcję, jakby mało jeszcze mi się udzieliło tego stresu! Aż stwierdziłam, że zapomniałam cały niemiecki, nie rozumiałam już w ogóle nic, co dopiero powiedzieć coś sama, tylko jakieś "gut", "gut" i "ja". Już Aga ogarnęła wiele więcej, i pokroiła też i ułożyła wszystko lepiej, a ja ledwo kontaktowałam, co się dzieje. Chociaż starałam się! Czy ja się cały czas nie staram wręcz usilnie? Tylko wciąż nieudolnie, przez ten miażdżący mój feleryzm! Przynajmniej trochę siostry spokoju mi się udzieliło, bo według mnie wszystko źle było pokrojone i nieestetycznie ułożone na talerzach, ogólnie taki przypał, żeby nie skojarzył im się od razu z jakąś stereotypową polaczkowatością. Tak, na pewno przesadziłam trochę, ale naprawdę wszystkiego tego po prostu nie mogłam znieść i zamartwiałam się za wszystkich, skoro każdy inny nie miał takich trosk - wszystkie one musiały przejść na mnie. Doprawdy, jak ja tego nie znoszę!
W związku z nowym zapoznaniem nie poczułam zupełnie nic. Jakby nic się nie wydarzyło. Tylko ta własna sztuczność mnie uwierała.
A w spokoju już skupiłam się na dalszym czytaniu Zimistrza, i dobrze, że do niego wróciłam, bo chociaż teraz doceniam go wiele bardziej. Szczególnie spodobała mi się ta scena śmierci, takiego oswojonego umierania, po prostu piękne to jak dla mnie i nawet ciepłe, swego rodzaju.
Od jutra przynajmniej znowu będzie wolniej w domu, z tym że mama wyjeżdża na wycieczkę klasową ze smarkami, do Warszawy i wraca w środę, więc będę sama z siostrą przez trzy dni. A w czwartek Boże Ciało, więc i tak sklepy zamknięte. Nie wiem, co to ma do rzeczy. Jeszcze, swoją drogą, ta kochana postać Sheili poddała mi taki pomysł, że skoro nie mogę nawet za bardzo iść, albo iść mogę, ale nie wytrwać na takiej mszy na przykład, to chociaż mogę sama próbować zakosztować jej namiastki, chociażby słuchając. Bo skoro ona ledwo do sklepu się przenosiła przez taki wizjer! I zgadzam się, że nade wszystko widok z lotu ptaka na takie położenie jest po prostu opłakanie żałosny.