Będę tak pewnie żyła dalej. Jałowo, i śmierć moja jałową będzie.
Bez żadnego mężczyzny, bratniej duszy w ogóle ani spełnienia. Już nie wiem, co ważniejsze. Pewnie spełnienie.
Niepotrzebnie może tak się we mnie żółć zakotłowała na tym całym występie w Twarzy. No wiadomo, że to mija się z celem, normalnie jeszcze zniosłabym te idiotyczne komentarze matki, że o, ten obdartus, no do niej to taka muzyka nie trafia, no, i on tak przecież tę gitarę rozwalał, ech, no co to w ogóle jest. I jeszcze ta jej szpetna mina.
Boże, jakoś mi świadkiem, jak zdusiłam się wtedy w sobie ze wszelką szczerą reakcją, jak zwykle zresztą. Tylko jak już zaczęłam gadać, że program, chociaż fajny to nie powinien jednak wykraczać za te kontrowersyjne granice, nawet jeśli osobę Kurta tragicznie wciągnięto już do mainstreamu, bo przecież większość najzwyczajniej w świecie nie rozumie, jaki to jest błąd.
Czytałam sobie przypadkiem w lokalnym szmatławcu o jakimś dziewiętnastolatku, który to się właśnie powiesił. I też pomyślałam sobie z bólem ogromnym, po co oni w ogóle robią taki artykuł, jakkolwiek by przecież nie próbowali tego naświetlić, to nie może wyjść nic innego jak żenujące nieporozumienie. Popatrzałam tylko na zdjęcie tego chłopaka i aż niemoc mnie ogarnęła, jakiś surrealizm, zagubienie potworne, jakby z patrzeniem cała osobna historia przechodziła na mnie.
Podobnie patrzałam na ten występ i aż mnie to bolało, po prostu ściskało wszystko, że po prostu, do jasnej cholery, po co, skoro to mija się z celem!
Powiedziałam, że to tak na odwrót, jakby chcieli Łazukę wystawiać na Woodstoku. Swoją drogą to głupie, ale tak powiedziałam, no chodziło mi przecież o coś takiego, czego nawet wytłumaczyć nie potrafię i zresztą, to i tak na nic!
Jak tym bardziej pomyślę, w jakiej to jaskini ja muszę tkwić z tym wszystkim, jak w tym wielkim kotle, w którym miesza się mną jak tą opiłką kakaową w gulaszu, czy czymś równie niepasującym.
W jakim celu ja w ogóle zdaję sobie do granic możliwości sprawę, jak bardzo to jest beznadziejne?
I że wytłumaczyć przecież i tak się nie da, wyrazić tego wszystkiego, choćbym i ze skóry wylazła albo nie wiem co, albo ktoś po prostu oddycha tą samą mentalnością, albo pozostanie mi na amen jak ta kość po mięsie w gorącej czekoladzie...
Gdyby jeszcze nie ten przypał nad przypały, który się od razu zrobił, oczywiście ze względu na matkę, bo kto inny tak skrajnie szufladkuje i brak w ogóle komentarza na jego niereformowalność, szczytującą w najlepszym razie wymuszoną wszechwiedzą na pokaz i łaskawym tolerowaniu nierozumianej w najmniejszym stopniu odmienności. Czy jak to już nazwać, Boże, pomocy... Tym bardziej, że przecież to od zawsze to samo!
Jasne, najłatwiej, to że ja już od samego początku powinnam się tym nie przejmować, mając w duchu i tak swoje przekonania, ale, właśnie, gdybym tak chocież mogła się podeprzeć nimi!