piątek, 29 kwietnia 2016

Sinokoperkowy róż

Zrobiłam nawet podejście do tej Nocy Kruka, ale jakoś jednak szybko mi się odechciało i dam sobie w końcu spokój z tymi gothicami, na czas jakiś przynajmniej, albo już w ogóle ale raczej nie wiem.
Coś zdaje mi się, że po tych kratkowanych dwóch czy tam trzech, niespełna, miesiącach to urwały nam się te rozmowy na amen... Tak naturalną siłą rzeczy zupełnie. A ja, proszę, przede wszystkim tak wewnętrznie czuję ulgę, i że nie muszę wlec już tego dalej i brnąć w tym, jakkolwiek pozornie a płytko miłe by to nie było w trakcie. Jak w swym żałosnym przypływie taka śmieszna desperacja uderzy do głowy jak wytęskniona działeczka przegłodzonemu ćpunowi, to nie dziwne nawet, że chwyta się pierwszej lepszej okazji, skrzętnie mocując sobie łuski na oczach, nieprzebijające większości wad obiektu przeciwnego, tych rażących włącznie. 
Nie twierdzę, żeby tamten takie rażące posiadał, ale na pewno mierżące na tyle, żebym przy zdrowych zmysłach już z początku, wewnętrznie sobie grzecznie podziękowała. 
Ale to tak jak smarowanie podgrzewanej w mikrofalówce kromki chleba jakimś zakrzepłym miodem, jak się jest za biednym na ciasto. No takim czymś swojego chorego łakomstwa nie nakarmisz. 
Tak więc z trzech opcji ideału, byle czego i niczego, mając tę najlepszą zablokowaną na miedziane spusty nieustępliwe, jednak wybieram nic
Myśleć najwyżej mogę, że tak, nudzi mi się teraz, o jejku dalej nie mam nikogo, taka samiutka, i jak mi smutno, a żeby tak chociaż porozmawiać z kimś miło i zrozumieć się w mig, zakochać najlepiej na zabój tudzież poprzytulać, to jak to w ogóle brzmi! Jak to wygląda nawet, na ekranie takim, już lepiej aby w tym miejscu pojawiły się martwe piksele. 
Także ten temat uważam za, z zamiecionym pod łóżko dramatyzmem, zamknięty. 
Co jeszcze, to dla tej babki totalnie już nie chce mi się robić tych nużących jak przetłuszczona zalewajka spisek i rozpisek, wciskania wszystkiego w te i nazad w odpowiednie szyny, bo zbyt ciasne i ileż się człowiek z tym namacha, a jak go to tylko coraz bardziej uwiera, no szału już można dostać, naprawdę już z piskiem schodzi ze mnie to samozaparcie. 
W końcu wymyślam już na tych kartkach jakieś bzdury, bo z całym poszanowaniem dla tej pani, to jakbym pisała prawdę co do joty, to tylko by się czepiała, a sytuacji mojej by to nie ruszyło w stronę pożądanej klarowności w żaden sposób, przecież, aż, Boże...
Jakie okropne, obłudne ze mnie stworzenie, przegniłe i karygodnie leniwe, trzepać tylko taki nieużytek albo w ogóle wilkom na pożarcie. 
Jak tego Olava, co go wilki zjadły, jak Bezi tak powiedział to się śmiałam wtedy jak, ach... 
I paznokcie tym razem polakierowałam sobie na róż, a ów powlekłam perłową poświatą, i wyszło takie przesłodkie Barbie, choć średnio to pasuje do kolorytu mojej urody, lecz kto każe koniec końców przyrównywać zaraz dłonie do mordy, w końcu to ile wyżej? 


Wyobrażałam też się na tym stażu w sekretariacie, jakby to było tak - no stażystka w wiejskiej podstawówce... Aż przypomniałam sobie zaraz Sekretarkę, znikomo trafne skojarzenie i jeszcze mniejsze prawdopodobieństwo, ale chociaż liźnięte te realia... No i praca jakaś, ale żeby chociaż mi nie odbiło przy byle okazji. Żeby mi tak nie odbijało w ogóle, to wtedy, czemu nie. Przynajmniej praca jakaś, i grosz chociaż najnędzniejszy, choć gdne by to było walnięcia się z przemazaną gąbką obojętności miną na środku podłogi, najlepiej jeszcze ze łzami wsiąkniętymi w zaczerwienione ryło, żeby podrasować kicz w takim tragizowaniu, i gapienia się zbolałym wzrokiem w żyrandol. 
Swoją drogą, u mnie żyrandol wisi wprost nad materacem, jakby tak oberwał się to prosto mi na łeb albo biodro, a tymczasem nie, on tam tkwi już od dawna i jakoś nie spadł ni razu (żyrandol rzecz jasna, nie materac).