Swoją drogą, intuicja jednak nie pcha mnie jakoś specjalnie ku temu, dlaczego? Może to jednak kwestia aż tak, koniec końców, innej osobowości?
Jak z jedzeniem czegoś zbyt słodkiego... Nawet jeśli smakuje, to rani gdzieś ta świadomość, że to przecież niezdrowe i prędzej czy później się pewnie przykro skończy. Wysmażane na głębokiej goryczy, okrutnym rżeniem losu podszyte, i dźganiem jego oskarżycielskim paluchem w samą pierś...
Ach, a i tak brakuje mi tego właśnie, o czym te zamydlające zewsząd, nieszczere i przytłaczające "priorytety" każą zapomnieć. I faktycznie, prędzej już zostanę wygłodzona, ale z zaciśniętymi pięściami i podżeganym wciąż opalizującym płomieniem wiary mimo wszystko. Tak, zamiast poddać się jednak i wtopić żałośnie w tę bezmyślną breję popędliwie powielanych schematów.
Toż nie byłoby to jak siarczyste rozerwanie mojego sumienia rozpalonym wstydem toporem na pół? Tak, tak by właśnie było.
O, jak już bym mogła być facetem, to chętnie takim, jak Bezimienny. Albo pokroju Eddiego, rzecz jasna - zresztą i kilka równych ideałów bym jeszcze wybrała. Ale przydałyby się w życiu na pewno takie jaja, żeby, na przykład, potwornemu szamanowi orków spotkanemu w strasznej, podziemnej świątyni, który to zmraża cię swoim "Bądź przeklęty!", odpowiedzieć: "Sam bądź przeklęty, pajacu", i oczywiście zaraz po tym bez skrupułów zarąbać go dwusiecznym toporem. Mmm...