I tak, o dziesiątej też się miałam kłaść, ale doprawdy, no! Choć jakoś mi to już idzie ostatnio, ale jakże łatwo o potknięcie. Tej cierpliwości, rozjaśniania swoich rzekomo prawdopodobnych projekcji i upragnionej ogłady wciąż jednak brak. Ciągle tylko ten Gothic ostatnio, no brawo, rasowy nołlajf! Nawet taka cudna ta gra nie jest, bug za bugiem aż szumi, ale Bezimienny faktycznie jest charyzmatyczny i ciągnie miętą do niego. Oj ciągnie. Bardziej nawet niż do mojego ulubionego dotychczas szpiega Dawida, którego sama zresztą poniekąd zaaranżowałam. I bardziej niż do kogoś jeszcze, hm, chyba niepotrzebnie wplątywałam tu już parę razy jakieś imię, w zapiskach odręcznych też oczywiście bez sensu tylko naśmieciłam, i masz, teraz jak zwykle po fakcie tylko mogę rozkładać ręce do nieba i powolutku, sumiennie te wszystkie ślady zacierać, znowu, i znowu po błędnym kole poniekąd do punktu wyjścia. Z opojną mdłością, taką właśnie.
Podsumowując, to to jedno trafił szlag, zdrowie dalej do bani ale coś drga jednak w tę dobrą stronę, plany na przyszłość, co znaczy się studia i przeprowadzka tak samo - czyli jeszcze nie wiadomo, ale przecież planuję jak najlepiej, jasno i że wyjdzie, tak jak i ze zdrowiem. Dieta na razie ok, no cóż, to co miałam pisać też leży odłogiem podobnie jak i rysunki, i inne w tym stylu rękodzieła. Muzyki zaś proszę, ostatnio praktycznie nic, ciągle tylko zamulając w koło macieju po tej Kolonii karnej, za to jak już zacznę, to bum! - żywo, jak nowe! Przynajmniej teraz, chociażby w tym momencie... Oczywiście to znów Eddie w niewietrzejących z mojego serca piosenkach, a poddmuchiwanie ich jak tlącego się żaru to chyba jedno z najcudowniejszych uczuć na świecie. No, może oprócz posiadania takiej spersonalizowanej wersji Beziego tylko dla siebie, rzecz jasna. Hm, bo nawet już te sporadyczne kontakty mijają się już z czymkolwiek, według mnie... Ale bo to ja nie jestem po prostu tak samo głupia?
A jutro do cioci jadę na jej 49-te urodziny, już do tego nowego mieszkania, w środę zaś kolejna wizyta u tej pani...
No i tak to nie wiem. Być może kolejny jakiś wpis albo nie. Tak samo widać to żałosne jak każde inne moje działanie. I te wygrzebywanie piosenek z załamania przedrocznego to też niewypał, o nie.
Ale przynajmniej, naprawdę - jakby tak człowiek jakąś podróż miał przed oczami. Już fajne coś takiego, zamiast nie mieć dalej żadnej inspiracji, nic! Choć, w sumie, przecież to żadna inspiracja nie jest, może po prostu lepszy stan ducha i wyobraźni, niż tkwienie w jej obumarciu.
I jakiż przykry wydaje się przy tym ten tytuł! Ha, i dobrze.