niedziela, 3 kwietnia 2016

Tyle zachodu o tę esencję siły

Oto dwa miesiące już, prawie, będzie jak mnie wtedy zmogło na ten cały boży dzień, co zjadłam tylko tyle co nic i praktycznie nie wychodziłam z łóżka, i co za niewysłowiona paranoja, nerworea i też poboczne acz piorunujące katharsis przy tym. Tak jak wcześniej, jeszcze na początku lutego bo przecież tłusty czwartek i te sprawy, wsunęłam jeszcze na potęgę te pączki tłuste domowej roboty, nie mojej ale zawsze, tak samo frytki no i ten chleb, jedna kromka za drugą, z dodatkami o równie wątpliwej dobroczynności... tak po tym właśnie zaprzestałam kategorycznie wszelkich takich zbytków, na rzecz głównie jogurtów i owoców, ale to bardzo ogólnie, bo - zresztą wiadomo, sama przecież mam o tym szczegółowe pojęcie nawracane autopsją dnia powszedniego. I do dnia dzisiejszego nie dość, że z powodzeniem udawało mi się pożywiać skąpiej i na pewno też zdrowiej, to nie tknęłam też w sumie nic słodkiego, nic ciężkostrawnego w ogóle - tylko pastylkę tej zastygniętej czekolady, co mama je zrearanżowała. Mogę nawet przyznać się, że z nadwagi już prędko wyszłam, i obeszło się nawet bez takich cierpiętniczych pokus jak za poprzednimi razami, może to jednak kwestia wprawy? Co prawda, jeśli patrzyć już na te pokrętne liczby, to jeszcze nawet z kilkanaście kilo przydałoby się zrzucić, a jeśli nie przesadzać, to tak chociaż z dziesięć, co powolutku i przy stoickiej samoinspiracji pociągnie akurat jakoś do końca lata, wliczając harmonijne przerwy, ażeby nie popełniać w infantylnym uporze poprzednich błędów. Jako i dzisiaj chociażby, bo oto dzisiaj zrównoważyłam sobie dodatkowe dwa dni, i to słodyczami, ale czuję, że wyważone to zostało znakomicie! Od jutra kontynuuję zaś w trybie właściwym i tak mi dopomóż Bóg, i dobrze, i wszystko jest w porządku, o tak.
Nawet po sklepie już się przeszłam w miarę normalnie, chociaż z tą głową to jeszcze mam cuda na kiju.
Tak, wiem, oto już pół do północy, a ja jednak nie śpię od tej półtorej godziny, ale cóż z tego? Oczywiście do głębokiej nocy ślęczeć już nie będę, a wstać i tak zamierzam około dziewiątej lub przed, tak jak ostatnio, więc myślę, że to też stoi w porządku.
Mimo to, ile jednak trzeba tej siły zewsząd, a szczególnie od siebie, aby silnym stać się na powrót, no i czyż to nie jest paradoks, znowu?
A jakiegoś klipu czy obrazka znowu brak, nie będę, jak już mówiłam, nawet tych piosenek sukcesywnie tu odbijać, no lepiej nie. Zastanawiałam się też już nieraz nad jakimś zdjęciem Eddiego, nad każdym w sumie, od którego aż serce mnie piekło z wrażenia lub dech zapierało, lub ze śmiechu szczerego aż dostawałam płonących rumieńców i na monitor aż nie mogłam patrzeć, lecz to by już była niewybaczalna profanacja - pokroju właśnie puszczania komuś swoich najintymniejszych ścieżek dźwiękowych, pokazywaniu rysunków bądź wierszy lub zwierzanie się z najzawilszych nawet myśli w kaskadzie niekontrolowanego słowotoku prosto z najgłębszych zakamarków swojej biednej duszy.
Jeden tylko jest wyjątek, żeby nie była to przesada, prawda?