sobota, 25 czerwca 2016

Nieeeee...!

Tak, wiem, tyle przecież za ten czas mogłam napisać, chociażby jak się potwornie czułam ostatnio, tak, znowu piszczel śmierci dławiąca mnie pod same gardło, znowu coś strasznego się dzieje i w ogóle coraz gorzej - nie tylko ze mną, ale przede wszystkim bo przecież ja to tak odbieram, albo że wczoraj jeden z najcudowniejszych filmów obejrzałam, czyli Me Before You, albo znowu że już chyba umieram tak się wstrętnie czuję, ale nie, ale w ogóle nie, muszę w tym momencie wyżalić się z czego innego, jakkolwiek gdzieś zaplecze mojej świadomości zanosi się na to ponuro pobłażliwym chichotem nad moją małostkowością, chociaż właśnie nie, biorąc pod uwagę jakie to ogromnie ważne dla mnie: zresztą, co ja plotę, po prostu za cztery dni, w środę na tym całym openerze w Gdyni występują Tame Impala, tak, tak blisko a mnie to ominie!! Nie mogę, po prostu nie mogę sobie nie wyobrażać, co by było jakbym tak była w pełni normalna, i zdrowa i obrotna, żebym mogła normalnie pojechać na ich koncert i zobaczyć na żywo, i żebym tak normalnie i w pełni mogła to przeżyć, tak jak potrafię to w samym sercu i sama, bo przecież normalnie to ludzie nawet tak wolą jak koncert i w ogóle, a ja to bym się tylko bała, że dostanę totalnie zawału i histerii i w ogóle zeszłabym tam na miejscu, gdybym w ogóle zdała sobie sprawę, że tak, oto właśnie jest Kevin i TAK!! - oto przeżyję to wszystko właśnie na żywo, i to w ogóle się dzieje na prawdę, a ja mam prawo być z tego powodu po prostu bezgranicznie wdzięczna i szczęśliwa, bo przecież to by było całkiem normalne, prawda?? Już nie mówiąc, jakby tak Pearl Jam... Boże, jak gorąco, gorączkowo okropnie, a jednocześnie, słabo - przecież ja nigdy tam nie będę