piątek, 17 czerwca 2016

Pewności, pewności choć kropli, dla zaschniętej gardzieli mego ducha

Być może napiszę tu teraz parę głupot, a może będą to właśnie rzeczy najzupełniej poważne, aż tak, że właśnie niewygodnie byłoby je pisać nawet na czymś tak postrzelonym jak ten nieśmieszny "blog" (hahahaha, haha).
Niemniej napchałam się dzisiaj tak straszliwie, ale to tak potwornie, że wyszło to już hen za granice przesady. I cóż poradzić!!! Hormony, psychoza, słaba wola, bulimia, jakie usprawiedliwienia mam wynajdywać? Niedoczekanie. Poza tym przedwczoraj zaliczyłam tak czarną glebę, że aż brak mi słów. Ciśnie mi się na myśl ten pretensjonalny banał, choć tak w głębi jego znaczenia to on chyba banałem wcale nie jest, bo jest dokładny akurat: zajrzeć śmierci w oczy. Nie tak dokładnie, szczególnie, że to właśnie w głowie i przed oczami mi się kręciło, jakbym to zbliżała się już do nieodwracalnej fazy zgonu, jakby raczej kościsty kulas żniwiarza wymierzył mi kopa prosto w łeb, aż zatoczyłam się nad tę przepaść, otchłań śmiertelną, zza której już bym nie wróciła. Co za koszmarne przeżycie, a najlepsze jest to, że teraz piszę o tym, jak gdyby nigdy nic, a gdzie ten należyty tragizm? Przecież wówczas czułam się już tak okropnie, że wyrazić się tego nie da w żaden sposób, jakby żadne słowo pisane przeze mnie tutaj nie miało z tym nic wspólnego.
W takich chwilach nawet myśl o modlitwie, czy przypomnienie sobie Eddiego, jego głosu, czy w ogóle dodawanie sobie nadziei i uspokajanie się, po prostu nic nie daje. Chociaż teraz zarzekam się, że powinno mi to przecież pomagać, jednak znowu wyszło, że nie i po prostu mnie to przeraża...
W praktyce wyglądało to tak, że po prostu zbiegłam na łeb na szyję po schodach i walnęłam się w drgawkach (tak to czułam) na kanapę, na szczęście była Aga ale i tak zaczęłam panikować, gadałam oczywiście że pewnie zaraz umrę, ale dokładnie to nawet nie pamiętam (jakbym stała tam koło siebie, to najchętniej dałabym sobie po pysku albo w ogóle wyszła zażenowana, ale co tam). Niestety ona poleciała po matkę (chyba sama nawet o to prosiłam, tym gorzej), i nawet szkoda gadać o tym epizodzie, bo ona oczywiście nie wniosła nic poza chaotycznym i zniecierpliwionym gderaniem, pokrzykiwaniem i stękaniem, po czym i tak poszła sobie na kawę do sąsiadów, stwierdziwszy, że jakby co, to wzywajmy sobie pogotowie, ale jeśli to wydurnianie się, to ona za fałszywy alarm płacić nie będzie czy coś takiego... Nie no, właśnie dlatego miałam nawet nie pisać, bo tylko mnie osłabia coś takiego, dobrze, że jednak na tyle wtedy nie kontaktowałam, żeby dać się krwi zalać przez tę jej orkoskórność... Co ja gadam, to już nawet orkowie byli wrażliwsi i taktowniejsi, choć to przecież cechy tak im odległe...
Przynajmniej Aga potrafiła w ciszy posiedzieć i potrzymać mnie za rękę, też ją w sumie ściskałam jak opętana, ale doprawdy nie życzę nikomu zapędzenia ni stąd ni z owąd, tak beznadziejnie, w kozi róg... No i właśnie - niby jednak już trochę zdążyło minąć (nawet się wzięłam za rachunek sumienia, różaniec i heja, na klęczki, aż mi się dało w kolana, ale naprawdę już zmysły mi odjęło ze strachu, nie polecam, racjonalnie też tego nie potrafię usprawiedliwić, pasuję), a to z kolei jak się dzisiaj od rana nie dossałam do lodów z syropem i czekoladek z bombonierki, to niestety wypaczoną swą naturą już się potoczyło lawinowo.
Doliczyłam się nawet, że po jednym tym dniu przytyję aż dwa kilo. Czyli tyle, ile to w miesiąc powolutku się zrzuca... Matko bolesna!! Ale miałam nie bluźnić, w ogóle powinnam zażyć jakiejś regularnej spowiedzi, ale do kościoła się przecież nie ruszę , jak i już od dawna, chociaż postanowiłam już sobie dogłębnie raz, na amen, że tak, wierzę, po prostu miatały mną ciągle perturbacje słabości, opieszałości i małostkowego zwątpienia, ale koniec z tym, bo nie chcę być krnąbrna, zła i iść do piekła. Rzecz jasna zajadli ateusze i cała pokaźna reszta, zawsze by się ktoś znalazł, kto i tak swoje wie najlepiej, ale i zawsze przy swoim będzie obstawać strona przeciwna, do której już pokornie się w końcu przyłączyłam, bo naprawdę mam dosyć, stojąc tak pośrodku to można szału dostać. I nawet już psy niech liżą tę całą filozofię i inne, ile nie wiem tyle dalej nie wiem, ale skoro nigdy mam się nie dowiedzieć, to najwyżej pójdę w dym za większością ludzi, w tym tymi całkiem najporządniejszymi, w tę rzekomą obiecującość.
Przyznaję, że i tak mnie to nie przekonuje, ale może tak ma być - przecież i tak żadną nadprzyrodzoną lelwirą nie jestem. Uhm, no i mniejsza z tym, co ja plotę. Obsesyjnie wręcz chciałabym mieć jasność tu i teraz, czując, że oto waży się na szali wszystko, co najważniejsze dla mnie w całym wszechświecie - a przecież, głupia! - nikt tego nigdy przecież nie doświadczył, więc czegóż ja żądam? Tym samym więc trudno już mierzyć jakoś dalej...
A ja jestem taka, właśnie, nieprzyziemnie przyziemna i teraz muszę do kolejnego pomieszania zmysłów pilnować sobie postu, żeby odpokutować to szatańskie rozpustnictwo.