czwartek, 30 maja 2019

Obawy złych snów

Znając życie to jeszcze poczekam, aż wykluje mi się magiczne jajo w everwingu, przejdę się w międzyczasie do kibla, i dopiero jak wrócę to ten wpis dokończę, więc opublikowany pewnie gdzieś będzie po 7:00 (albo i po 8:00, jeśli coś mnie będzie rozpraszać albo popłynę znowu z bóldupieniem, ale postaram się nie).
Chociaż serio mnie nosi i wzbraniam się, bo po prostu miałam koszmar dokuczliwy i już can't even.
Dominikowi to tylko napisałam, że masakra miałam okropnie zły sen i nie mogę się pozbierać. Ale czy mam mu siać ferment znowu czymś takim? Tym bardziej, że to dotyczy najbardziej drażliwego tematu, czyli --
Dobra, przerwano mi jednak - zwłaszcza jedna baba klientka miała z czymś problem - i w ogóle jeszcze parę osób dupę pozawracało. A zaczęłam pisać 6:27.
...Czyli -- naszych byłych. Wiem, tak, niewarto do tego wracać. Dopiero co i tak miałam schizę jakoś przedwczoraj, i zamiast spać dostałam histerii i Dominikowi pewnie zrobiło się smutno. Chociaż sam mówił, że haha to pewnie przez to, że zbliża mi się okres (też prawda). I zapewnia, że mnie kocha. Przecież wiem o tym! Zawsze! Też go kocham najbardziej.
Ale coś słabo się bronię przed nadchodzącą mnie paranoją. Dopiero co on miał coś z tym znamieniem na ramieniu, albo ja coś się dziwnie czułam, to już zaczynałam płakać, że na pewno umrzemy czy coś. No dramat. Nie można tak.
Nie można też wierzyć jakiemuś głupiemu koszmarowi, że on ma dziecko przypadkowe z jakąś swoją tam byłą jednorazową (niedobrze mi się robi na samą myśl i chcę umrzeć). I ok, on nie ma świadomości że niechcący zrobił dziecko, ona nie ma pojęcia kim jest ojciec, ale po jakimś czasie - dajmy na to - spotyka go, rozpoznaje, oskarża o ojcostwo i jakieś roszczenia ma o alimenty czy chuj wie co... A ja sama to najlepiej w takiej sytuacji niech się zapadnę od razu pod ziemię. Nie miałabym już czego szukać w ogóle nigdzie.
Chciałabym mieć swoje dzieci tylko z nim, pierwsze, swoje własne. A nie, że on już ma jakieś na boku.
To strasznie podchodzi w ogóle pod paranoizowanie moje, wiem, bo nie ma przecież pewności, tak, nie wiadomo, może nigdy się nie dowiemy nawet. Ale jak mogłabym zdobyć tę pewność, której brak tak mnie zadręcza? Odnajdując te wszystkie dziwki, które zaruchał, upewniając się, że nie były w ciąży? a jak były, to bach bach, test na ojcostwo - że na pewno nie z nim? A jeśli - to co, amen, koniec związku? Nie przeżyłabym. Ale też nie umiałabym z nim być wtedy w ogóle. Masakra...
Ludzie mają różne uprzedzenia, że rasa, że religia, że poglądy polityczne, orientacja seksualna, wreszcie wygląd (rudy, za gruby, bo "krzywa morda", "bo tak"). Dla mnie to wszystko głupie akurat i śmieszne, ale sama mam tylko jedno, wielkie takie okropne i niezbywalne uprzezenie - właśnie jakieś dzieci z innego związku. A zwłaszcza takie na boku, nawet nie ze związku, tylko z samego zaruchania. Może i równie dobrze można się uprzedzać do czegokolwiek innego, a to moje uprzedzenie jest równie głupie. Ale po prostu razi mnie sama myśl o tym do tego stopnia, że naprawdę nakręca mi się paranoja, ciężko mi się uspokoić i ogarnąć jakoś umysłowo. Dramat. Niedobrze mi z tym.
Boję się, że coś takiego kiedyś z dupy wyniknie, podejdzie do nas za parę lat jakaś baba, powie że poznaje Dominika, że w końcu go znalazła, że to on, a to proszę - jego dziecko. I do mnie wtedy, żebym ich zostawiła.
To jest najgorsza sytuacja chyba, jaką sobie w życiu teraz mogę wyobrazić. Patologia straszliwa, tak to widzę... Nie chcę krakać, ale ja bym już kurwa wolała chyba umrzeć, niż przeżywać coś takiego.
Ale nie będę przecież znowu dzielić się z nim swoimi obawami. On mnie zapewni, że nic takiego na pewno nie miało miejsca, i tyle. A ja i tak nie mogę w żaden sposób mieć pewności i nie przestanie mnie to zadręczać chyba.
Mogę najwyżej zmienić swoje nastawienie. Ale na to, co rzeczywiście się stało kiedyś, nie mam już przecież żadnego wpływu! Mogę nastawiać swoje myśli na to, że nie, na pewno nic takiego się nie stało, jest ok i nigdy nic naszej miłości nic nie zepsuje.
To właśnie ciągle robię. I odkąd jesteśmy razem, jednak większość czasu jestem szczęśliwa i nie dopuszczam tych najgorszych myśli.
Mam po prostu nadzieję, taką ogromną, najbardziej jak tylko mogę, że te wszystkie moje obawy są zupełnie nieuzasadnione, nieprawdziwe, i nic z nich się nigdy nie ziści...