Najpierw miał być znów długi wpis, ale lepiej pewnie będzie, jak oszczędzę sobie tego. Więc napiszę tylko dwie rzeczy.
Trochę ręce opadają, jak ktoś się spyta o ważenie, ja powiem że 2 zł, a ktoś i tak nie zapłaci. Co robić, wołać za kimś takim? Przecież powiedziałam: 2 złote. Wniosek, że za cicho albo z innych względów ktoś nie usłyszał. A mi głupio potem nawoływać tak, że "halo, przecież mówiłam coś". I ile takich ważeń uchodzi na friko. Na całe szczęście jednak większość ludzi ogarnia, co się do nich mówi. Najwyżej powiedzą, że "a, jak za dwa złote, to nie, nie", ale przynajmniej ogarną, co się do nich mówi.
Podobnie jak ktoś dostaje bólu dupy ze względu na cenę. Bo dwie rzeczy w jedną za 75 zł to rozbój w biały dzień, albo w ogóle 40 zł za jedną to okropny dramat.
Przecież nikt nikogo nie zmusza do korzystania z tych usług, ale jakoś nie wszyscy to rozumieją. Przecież jak się coś nie podoba, to byłoby miło, gdyby zamiast prawić mi komentarze i miny, po prostu poszedł sobie i do widzenia.
Jakiś wróbel tu lata już od poprzedniego tygodnia. W kiblu damskim widziałam suszarkę obsraną.
Nie lubię tego miejsca naprawdę. Wróbelki lubię, nie o to chodzi. Po prostu nie lubię pracować tu, nie podoba mi się i momentami mam w opór dość.
Wczoraj już w ogóle zadziało się bardzo źle, bo popsułam dzień Dominikowi. Bo on chciał wyjść ze mną, a mi się zaczął okres i chciałam zostać leżeć. Ale też nie chciałam, żeby szedł sam. A on chciał, żebym poszła z nim, a nie w kółko tylko słaniała się w domu, jak ostatnio.
Niestety właśnie jak wyszliśmy, to ciągle było mi źle, a przez to Dominik był zły na mnie. Masakra, bo nienawidzę jak jest źle, nienawidzę takich sytuacji. Po prostu nie miałam już siły. Okres okresem, chociaż tym razem wyjątkowo jakoś nerwy mi napiął on, ale głównie to chodzi o moje nastawienie, że mogłabym nie histeryzować, skoro nie jest w ogóle tak źle. To tak w wielkim skrócie.
I wyszedł ten wpis nie tak krótki znowu, a tylko chciałam jeszcze napisać, że ostatecznie zafoliowałam jakimś ziomkom dwie hulajnogi jako jedno, za 40 zł. Po prostu popatrzawszy tylko na nich, od razu wiedziałam, że ta wzmianka o 75 zł nie miałaby sensu. Albo inba i nieprzyjemności, albo by sobie poszli. To już lepiej dać po tej najtańszej opcji, a jak jeszcze i to by nie pasowało, to nara.
W dupie mam, czy to frajerstwo, ale po prostu szkoda mi nerwów na dowalanie sobie jeszcze takiego kontaktu z ludźmi. Zauważyłam już po sobie, że jak nie potrafię w sobie takiego drobiazgu zmienić, to lepiej wychodzi olanie tego, zamiast wymuszanie na siłę jakiejś zmiany na lepsze.
Nie chodzi zaraz o popuszczanie sobie całkiem i niepracowaniu w ogóle nad sobą, bo mam wrażenie, że Dominik tak myśli, że ja użalam się nad sobą i w ogóle nie staram... ale czy nie zawsze wcześniej tak było - gdzieś w rodzinie, znajomi czy jacyś lekarze, też zawsze od razu podenerwowani i machali ręką, że "ale co ja wydziwiam, phi, przecież nic mi nie jest". Ale skąd każdy tak dobrze to wie? Ja nie siedzę nikomu innemu w głowie i jakby ktoś mi powiedział, że mu ciężko, to nie oceniając go po prostu powiedziałabym ok, wierzę. Może nawet nie rozumiem, może mi w takiej sytuacji w ogóle nie byłoby ciężko i mogłabym nawet wyśmiać kogoś, że jest taki słaby. Ale uważam, że tak się nie robi.
Dlatego to smutne, jeśli z jakichś względów nie radzę sobie, coś mnie przytłacza i po prostu chciałabym jakoś od tego odpocząć, a wychodzi tylko na to, że wymyślam problemy, ja sama, i użalam się i czarnowidzę.
Podczas gdy tak naprawdę staram się, na ile mam sił. Jakbym zrezygnowała w ogóle, to - ile razy już to wspominałam - nie poszłabym na żadne studia, nie wyprowadzałabym się nigdzie, nie poszła do pracy, i przede wszystkim w związek na całe życie bym nie wchodziła.
Ale zdecydowałam za każdym razem, że dam radę, że nawet mimo przeciwności jakichkolwiek, będę dawać dobrze radę.
Stąd potem nienawidzę tak tego, jeśli jednak słabnę i mimo że próbuje się pozytywnie nastawiać, brać w garść i trzymać się w spokoju, to po prostu to momentami już nie wychodzi.
I nie znaczy to, że nagle wszystko się zjebało i już zawsze będzie źle. Bo uważam, że jak na moją miarę, to już miałam w życiu najgorzej jak mogło być. Gdybym jeszcze gorzej wtedy miała, to pewnie nie przeżyłabym tego, zabiła się w końcu i nie było by mnie teraz tutaj gdzieś tak pewnie od czterech, pięciu lat.
Ale skoro już przez najgorsze jak dla mnie stany umysłu poprzechodziłam, to teraz jeśli nawet znów zdarzają mi się takie okresy, że się czuję okropnie, to kolejny raz najzwyczajniej dam sobie z nimi radę.
Szkoda tylko, że Dominik może to widzieć tak, że na początku było między nami super, a teraz wszystko się zaczyna psuć i ja robię się nieszczęśliwa.
W ogóle tak nie jest!!!!
Przejdzie mi ten okres, odejdę niedługo z tej pracy, to i poczuję się lepiej, na pewno. A nawet zostawszy na tym gównianym lotnisku, Dominik ma rację, że najlepiej to mogłabym docenić, że nie mam tu za wiele do roboty i jeszcze płacą mi sporo, o co trudno gdzie indziej w Warszawie jak na moje kwalifikacje.
No i nie o tym miał w ogóle być ten wpis, tylko o tych sytuacjach z klientami, ale już haha. Nieważne, napisałam cokolwiek, co mi leżało na wątrobie, czyli zadanie tego pisadełka spełnione.
"poczucie samotności oznacza, że najbardziej potrzebujesz samej siebie" - rupi kaur