"poczucie samotności oznacza, że najbardziej potrzebujesz samej siebie" - rupi kaur
poniedziałek, 4 grudnia 2023
Barbórkowy update
poniedziałek, 9 października 2023
• Ultimately •
poniedziałek, 25 września 2023
Kapsel przejechany przez walec
Najczęściej jak nachodzi mnie myśl, żeby wejść tu i zrobić nowy wpis, i zaczynam sobie już układać w głowie, co napiszę, to ostatecznie i tak spełza to na niczym. Można to nazwać słomianym zapałem, słabym charakterem, depresją, lenistwem, jak zwał - nie mnie to przecież oceniać, bo nie jestem tu obiektywna. W każdym razie dzieje się tak w sumie z wieloma innymi aspektami mojego życia: trudno mi to nazwać, czy to tkwienie w martwym punkcie, brak motywacji, siły, poczucia sprawczości? Pewnie wypadkowa tego i paru innych rzeczy.
A przechodząc do tego, o czym tym razem chciałam napisać, zanim zwyciężyło klasyczne "ale to i tak bez sensu", to pomyślałam, że warto wyznaczyć sobie jakieś punkty zaczepienia, takie must be, ale po prostu must, żeby człowiek (ja) tego nie kwestionował i nie zadryfował więcej w głąb tego oceanu beznadziei, gdzie już nie raz mnie zaniosło i było to, no, jak to ująć - naprawdę lepiej do czegoś takiego nigdy nie wracać. Paradoks polega trochę na tym, że i tak wszędzie będzie się wkradało to wstrętne ale po co, na modłę tego powyższego "to i tak bez sensu" itd. I to człowieka może na każdym kroku zniechęcić i udaremnić wszystko, na jakim etapie by się nie zaczęło.
Ale równie do dobrze na każdym etapie, takim obojętnie jakim, jak właśnie teraz, można się jednak zaprzeć "bo tak", i będzie to miało tyle samo sensu ile "ale po co".
Czyli trzeba pamiętać, żeby się nie spieszyć, nie panikować, nie histeryzować. Bo tak. Nie przejmować się, że trudno jest zdecydować się co kupić (zwłaszcza do jedzenia), co zjeść, nie przejmować się, jak nachodzą ponure myśli związane z pracą i przyszłością, albo jakieś lęki egzystencjalne. Wy***ane w nie. Nie przejmować się.
(Tak, tak, łatwo pisać, ale chociaż intencja jest dobra. Może chociaż jakiś dobry kiełek się zakorzeni w tej prawie już całkiem jałowej mentalnej glebie)
poniedziałek, 4 września 2023
PoDŹWIGnięcie się
środa, 30 sierpnia 2023
Żalpost vel Realpost vel Dzisiaj pada deszcz post
piątek, 4 sierpnia 2023
Isn't dreaming of what you'll never have making you not appreciate what you do have?
wtorek, 20 czerwca 2023
Proton tęsknoty
niedziela, 18 czerwca 2023
Ona temu winna
czwartek, 25 maja 2023
bad desire for good
sobota, 29 kwietnia 2023
Such a perfect day!
piątek, 21 kwietnia 2023
Mentally in 2011
Czytanie Jeżycjady. Wakacje i jedzenie świeżych czereśni. Siedzenie na ganku w chłodny poranek, zanim jeszcze słońce zaczenie przypiekać. Letnie powietrze pachnące winoroślą, łąką i nieobecnością miasta.
Nie ma molocha. Nie ma gonitwy, przytłaczających obowiązków, bezsensownej, niewdzięcznej, absurdalnie nieopłacalnej pracy. Nie ma błędnego koła opartego na zarabianiu, by móc opłacić cudze mieszkanie, by móc w nim mieszkać, by móc pracować, aby zarobić na to mieszkanie.
Ten świat nie kręci się wokół pieniądza, i to nawet nie takiego jak kiedyś, że możesz go wziąć do ręki i przynajmniej zwizualizować sobie wartość swojej pracy, poczuć w dłoni szelest banknotów lub ciężar chłodnego srebra czy złota. Nie, teraz możesz co najwyżej zobaczyć cyferki na wirtualnym ekranie, abstrakcyjne cyferki, które nie mówią ci nic, które zaraz się zmieniają i praktycznie nic z nich nie masz. Pojawiła się dwójka i trzy zera, czyli wypłata? I tak od razu przelewasz je z tytułu opłaty za czynsz. To ma być "wynagrodzenie", chociaż niczego ci nie wynagradza.
Ale to dotyczy świata, który jest bardzo odległy od tego spokojnego, letniego poranka z innej rzeczywistości. Niby umiejscowionej geograficznie i czasowo gdzie indziej, ale chociaż osiągalnej mentalnie dzięki wspomnieniom. I potencjalnie osiągalnej na powrót w przyszłości - choć to nie będzie ten sam 2011, jasne, ale dlaczego nie miałoby być jeszcze lepiej? Albo chociaż porównywalnie dobrze...
Może nawet staczając się tendencyjnie z najwyższej górki w końcu zwalnia się na równinie, by znowu móc się wspiąć wyżej. Może nawet opadłszy na dno, można się od niego twardo odbić i wynurzyć nad taflę wody, by spokojnie dryfować, nie martwiąc się żadnym zatonięciem.
niedziela, 16 kwietnia 2023
piątek, 31 marca 2023
Zaraz (kolejny) kwiecień: mała podsuma
Jutro się zacznie dwudziesty siódmy kwiecień w moim życiu: policzyłam sobie teraz specjalnie na palcach. Ogólnie to pierwszej połowy z nich nie pamiętam, dopiero od 2011 mniej więcej coś mi się tam klaruje. Wcześniej był kwiecień, kiedy miałam nowonarodzoną, jednomiesięczną młodszą siostrę, ale tego nie pamiętam. Inne kwietnie to był zwykły miesiąc chodzenia do szkoły, w niektóre wypadała Wielkanoc (sprawdziłam, konkretnie to w większość oprócz 2002, 2005, 2008, 2013 i 2016, gdzie był to marzec).
Ale po co ja o tym piszę?
Miało być o tym, że wczoraj miałam najcieższy dzień w obecnej pracy, gdzie zaraz mija mi rok. Oliwy do ognia dolewa tylko fakt, że koniec końców zarabiam na rękę jakieś 19 zł na godzinę, bo niedorzecznie duża część z kwoty brutto jest mi kradziona (że tak ogólnikowo i eufemistycznie to ujmę). Ale, uwaga, to już jest równia pochyła do przepaści utyskiwania i piękącego bólu dupy, dlatego trzeba zrobić w tył zwrot i jeśli już coś krótko podsumowywać, to właśnie to przejście w kolejny, wielkanocny miesiąc.
Stan konta na chwilę obecną? Jakieś 200 zł: ma starczyć na kolejne 4-5 dni, zanim dostanę wypłatę. Ile jej będzie? No, jakieś dwa i pół koła, czyli tyle, ile od razu pochłonie miesięczny czynsz. Baj, baj, pieniążki, nawet was nie zobaczę. Co w takim razie z jedzeniem, zaopatrzeniem domu, paliwem i innymi takimi przyziemnymi wydatkami? Ano, chłopak też pracuje, ale zarobi raczej nie więcej niż ja. Nie będę już wyliczać, że ja mało co zjem i ponadto nie kupuję sobie praktycznie nic poza jakimś niezbędnym minimum śroków higienicznych i biletów na komunikację miejską, chociaż niektórzy jedzą i piją dwa, jeśli nie trzy razy więcej ode mnie (może i nawet cztery), palą dużo (papierosów i nie tylko) i mają jeszcze jakieś dodatkowe finansowe "wymagania" (albo po prostu zachcianki, ale kim jestem, żeby to oceniać).
Pytanie w międzyczasie, dlaczego piszę teraz te pierdy, zamiast, nie wiem, gotować obiad albo - co najbardziej naglące - pisać tę moją magisterkę? Otoż obiad zaraz będzie gotowany, i owszem (chociaż jest tylko kilo ziemniaków i cebula - swoją drogą, już prawie tak droga jak banany, złotówka różnicy może?), a praca i tak będzie pisana, po prostu chwilowo mam dość patrzenia na nią. Jak człowiek zje za dużo, to też trzeba poczekać, aż przestanie mdlić. Można się napić gorzkiej herbaty.
A propos, zrobiłam sobie kawy, która przez te pół godziny pisania już mi ostygła. No ładnie. A mleko drogie. I kawa też droga. Godzina klepania w klawiaturę przy jednoczesnym użeraniu się przez telefon z roszczeniowym klientem, żeby kupić sobie te kilka cebul, kilo ziemniaków, paczuszkę kawy mielonej i litr mleka. Na banana już nie starczy.
A jak zdrówko?
Dermatolog musi zaczekać (wideodermatoskopia to jakieś 450 zł, na razie poza zasięgiem), gin-endo będzie w kwietniu, bo już czas najwyższy (wizyta pewnie z 250 zł jak nie lepiej, tabletki - o ile dalej każe brać - też stówa co najmniej), psych(olog/iatra/oterapeuta): patrz obrazek powyżej.
Dobra, dopijam tę chłodną kawę i może jeszcze kiedyś tu wpadnę. Ciut mi nawet to pisanie poprawiło humor, nie powiem, choć paradoksalnie sprawy, o których mowa, działają wprost przeciwnie (metonimia: mówienie/myślenie o nich czy branie udziału w nich tak działa, nie one same - w końcu co by mnie obchodziło złodziejstwo skarbówki, gdyby mnie w żaden sposób nie dotyczyło?). Albo subevent for the event. Przynajmniej coś ciekawego wyniesionego ze studiów. (metafora: wiedzy nie da się "wynieść", bo jest abstrakcyjna; image schemas for "in" and "out", mental states as containers...)
Kawa z mlekiem już całkiem zimna. W pół do trzeciej, ach. Zaraz znowu iść na tramwaj i jechać do biura, by wracać nie dość, że przed północą, to jeszcze pewnie rowerem, bo taniej. Chyba, że by było za zimno albo padało, albo za mocno wiało, to trzeba z bólem (dupska, bo sprawa w sumie zbyt małostkowa, żeby to serce bolało) wydać te parę groszy na bilet.