poniedziałek, 4 grudnia 2023

Barbórkowy update

Cieszy mnie zima w tym roku. Jak upały wymęczyły, tak chłód i śnieg sprawiają radochę.
Mały update z życia brzmi: po skończeniu filologii z tytułem mgr nie pracuję w zawodzie. Oprócz samego tytułu i faktu posiadania "wykształcenia wyższego", na niewiele się zdaje moja teoretyczna wiedza z zakresu angielskiego. A umiejętność posługiwania się tym językiem, paradoksalnie, mogłaby zatrzymać się na niższym poziomie. Na obecne potrzeby, C1 i silenie się na poprawność wzorem native'a nie upraszcza komunikacji z innym nie-nativem, wprost przeciwnie.
A te "obecne potrzeby" to głównie środowisko nowej pracy. Korporacja, finanse, życie biurowe, korpojęzyk, a bardziej od angola przydaje się niemiec. Kolejną przewrotnością losu jest to, że władam nim oczywiście słabiej niż szekspirowszczyzną. Na germanistykę jednak nigdy nie chciałam iść i do tej pory ten szwabski to dla mnie raczej (opłacalna) konieczność.
Żeby to nie brzmiało negatywnie, nie narzekam, dużo jest też plusów takiego biegu rzeczy. Tylko ta praca sama w sobie śmiesznie abstrakcyjna, żeby nie powiedzieć głupia. Cały kalejdoskop cyrków kręcących się wokół pieniądza. Ale pchał się człowiek do wielkiego świata, to ma! Zabrnąwszy w ten gąszcz tak daleko, pozostaje tylko beztrosko się ze wszystkich plusów cieszyć.

poniedziałek, 9 października 2023

• Ultimately •

The good thing about faith, hope and love is 
That you can make them be even if you feel like they're not for real
Because after all it's you who makes anything real
And imagine that once you realize it 
Even if you're the only person who knows you found yourself
It matters somewhere there ultimately
Where all the good people and animals go
Once they leave the physical here

poniedziałek, 25 września 2023

Kapsel przejechany przez walec

Najczęściej jak nachodzi mnie myśl, żeby wejść tu i zrobić nowy wpis, i zaczynam sobie już układać w głowie, co napiszę, to ostatecznie i tak spełza to na niczym. Można to nazwać słomianym zapałem, słabym charakterem, depresją, lenistwem, jak zwał - nie mnie to przecież oceniać, bo nie jestem tu obiektywna. W każdym razie dzieje się tak w sumie z wieloma innymi aspektami mojego życia: trudno mi to nazwać, czy to tkwienie w martwym punkcie, brak motywacji, siły, poczucia sprawczości? Pewnie wypadkowa tego i paru innych rzeczy. 

A przechodząc do tego, o czym tym razem chciałam napisać, zanim zwyciężyło klasyczne "ale to i tak bez sensu", to pomyślałam, że warto wyznaczyć sobie jakieś punkty zaczepienia, takie must be, ale po prostu must, żeby człowiek (ja) tego nie kwestionował i nie zadryfował więcej w głąb tego oceanu beznadziei, gdzie już nie raz mnie zaniosło i było to, no, jak to ująć - naprawdę lepiej do czegoś takiego nigdy nie wracać. Paradoks polega trochę na tym, że i tak wszędzie będzie się wkradało to wstrętne ale po co, na modłę tego powyższego "to i tak bez sensu" itd. I to człowieka może na każdym kroku zniechęcić i udaremnić wszystko, na jakim etapie by się nie zaczęło. 

Ale równie do dobrze na każdym etapie, takim obojętnie jakim, jak właśnie teraz, można się jednak zaprzeć "bo tak", i będzie to miało tyle samo sensu ile "ale po co". 

Czyli trzeba pamiętać, żeby się nie spieszyć, nie panikować, nie histeryzować. Bo tak. Nie przejmować się, że trudno jest zdecydować się co kupić (zwłaszcza do jedzenia), co zjeść, nie przejmować się, jak nachodzą ponure myśli związane z pracą i przyszłością, albo jakieś lęki egzystencjalne. Wy***ane w nie. Nie przejmować się. 

(Tak, tak, łatwo pisać, ale chociaż intencja jest dobra. Może chociaż jakiś dobry kiełek się zakorzeni w tej prawie już całkiem jałowej mentalnej glebie)

poniedziałek, 4 września 2023

PoDŹWIGnięcie się

Muszę się pochwalić, niech chociaż ta jedna prosta, z pozoru niewiele znacząca i banalna myśl się tu zapisze: 

DAŁAM RADĘ dziś. 

Przetrwałam ten dzień. I wczorajszy, i w ogóle wszystkie ostatnie. Chociaż przypuszczalnie tak wyglądają ostatnie dni samobójców. Tak to sobie wyobrażam. Kiedy człowiek jest już zmiażdżony, całkiem traci siebie i nie widzi innego rozwiązania: no bo jaki inny można mieć powód do odebrania sobie jedynego życia.
Jak dla mnie właśnie taki stan rzeczy jak choćby wczoraj czy dziś ma dwa radykalne wyjścia: samobójstwo albo podźwignięcie się. 
Jakimś cudem zadziało się to drugie. I chyba jest w tym jakiś udział mojej silnej woli, choć myślałam że już ona nie istnieje. 

Wielkie brawa. Niesłyszalne, ale zawsze. Ludzie w różne rzeczy wierzą, więc wierzmy w to, że takie dojrzałe postępowanie i nadludzki wysiłek zostanie mi wynagrodzony. 
Nie wiem jak i co miałoby mi to wynagrodzić, ale jak napisałam, w różne rzeczy można sobie wierzyć. To chociaż nadaje wszystkiemu sensu (jeśli takowy w ogóle istnieje! - w to też można WIERZYĆ).

Nawet, jeśli daleko mi do dobrostanu i tak zwanej normalności, to ten mały kroczek jest szalenie ważny. W to wierzę. I jest początkiem do innych małych kroczków ku wszystkiemu lepszemu
Tylko to się liczy, żeby było lepiej i w ogóle już tylko d o b r z e. Co za cudowne słowo.

środa, 30 sierpnia 2023

Żalpost vel Realpost vel Dzisiaj pada deszcz post

Wiele razy jak kłębią się we mnie ciężkie, pesymistyczne, obezwłądniające myśli, mam ochotę wejść tu i przynajmniej je spisać, łudząc się, że opuszczą wtedy mnie i pozostaną tutaj. Jednak zaraz mi się odechciewa, bo wiem, że spędzę sporo czasu, bez sensu wyżalając się tutaj, podczas gdy mogłabym a) szukać innej (lepszej) pracy, b) szukać mieszkania gdzie indziej niż to przeklęte miasto, c) zrobić coś porządnego do jedzenia, bo zaniedbuję to, d) iść na zakupy, co wiąże się z punktem c, albo chociaż e) robić coś produktywnego, nawet jeśli na dłuższą metę bezcelowego (jak np. hobbystyczne tłumaczenie tekstów piosenek, rysowanie portretów albo wyklejanie kolaży z gazet). 
Dlaczego więc jednak tym razem przemogłam się do napisania tego posta, mimo że nawet w trakcie ogarnia mnie takie zniechęcenie, że ciągnięcie go jest zwyczajnie trudne? 
Może wpłynął na to fakt, że nawet jak się zabieram do powyższych punktów a-d, przypomina to bardzo syzyfową pracę. 
No i tak, myślę sobie, po co ja to piszę, spędzę jakąś godzinę na żalpostingu i nic dobrego z tego nie wyniknie. Nikt tego nie przeczyta, nie zrobi mu się mnie żal i nie pośpieszy z pomocą, aby wyrwać mnie z tego... nawet nie znajduję słowa. Więzienia, padołu, dołka? coś w tym stylu. 
Aż naprawdę już nie chce mi się dalej pisać. Może dlatego też nawet nie zabieram się do punktu e, który w odróżnieniu od pozostałych powinien przynajmniej dawać mi trochę ulgi i radości - czuję, że po prostu moja motywacja i spontaniczne chęci do aktywnego życia wynoszą okrągłe, ziejące otchłanią zero. 
Ktoś by powiedział z boku, ale przecież masz pracę, twój chłopak też ma pracę, macie mieszkanie w centrum dużego miasta i nawet was na nie stać, a nawet stać was na jedzenie, wodę, prąd i jakiś zbytek od czasu do czasu, jak kosmetyk czy nowy ciuch! (byle nie droższy niż kilkadziesiąt złotych, bo wtedy to już nie stać)
No i to wszystko prawda. Ale prawdą też jest, że oboje mamy umowę-zlecenie, czyli przebrzydłą śmieciówkę, sama praca również jest śmieciowa, bo nie wiąże się z żadnym rozwojem osobistym ani satysfakcją czy poczuciem spełnienia, a jest zwykłym harowaniem na system. I o ile ja jeszcze jestem w miarę dobrze traktowana w mojej pracy, choć jest niewdzięczna i bywa upierdliwie męcząca, to chłopak ma jeszcze gorzej, bo pracodawcą jest januszex bezczelnie nie szanujący pracowników, i jest to cholernie smutne, wręcz dennie żałosne. 
O wynagrodzeniu i podłej sytuacji naszych finansów pisałam już nie raz, więc ten akapit chociaż będzie krótszy - ta sytuacja się nie zmieniła. W skrócie, zarabiamy razem tyle, że ledwo starczy na czynsz i postawowe potrzeby, i tak od dziesiątego do dziesiątego wychodzimy z bidą na zero. Można by to pięknie nazwać błędnym kołem i totalnym brakiem perspektyw.
Ale ktoś powie, ty to się użalasz nad sobą, przecież teraz jest internet, możesz znaleźć inną pracę gdziekolwiek chcesz, możesz wyprowadzić się gdzie indziej, można też pracować w tych czasach zdalnie, no w czym problem? 
A no w tym, że z doświadczenia oboje boleśnie poznaliśmy, jak niemożliwie trudne jest znalezienie sensownej i dobrze płatnej pracy w naszej sytuacji (brak kierunowego wykształcenia, jakiejkolwiek przydatnej specjalizacji, w tym miejscu mój "mgr" z anglistyki po prostu przemilczę..., brak opłacalnych znajomości, tzw. "pleców", w ogóle brak jakichkolwiek głębszych wartościowych znajomości, co też człowieka mega przygnębia, no i nasz bardzo ograniczony budżet...). 
Więc mielibyśmy oboje na raz rzucić pracę, wyprowadzić się - i uff! Nie musimy dłużej mieszkać w Warszawie ani męczyć się w tych gówno-pracach, jaka ulga! ale, zaraz... gdzie teraz mamy mieszkać? za co żyć? nie mamy pieniążków, ani perspektyw żeby je zdobyć, a na pewno nie na tyle, żeby za to wyżyć... no i gdzie tu mieszkać, jak za chatę gdziekolwiek trzeba komuś płacić ze 3 tysiące zł. co najmniej? a pracę, jak gdzieś się przypadkiem jakaś znajdzie, najprawdopodobniej trafi się jeszcze gorszą niż się miało, ciężką i ultraniewdzięczną, płatną jakieś nędzne 2,5 tys. zł. za miesiąc, gdzie człowieka w ogóle jako pracownika nie szanują i odbierają w ogóle mu chęci do życia?
To ma być ta perspektywa zmiany "na lepsze"? 
Na omawianie potencjalnego wyjazdu za granicę to już w ogóle nie mam siły, bo na samą myśl kręci się w głowie. To samo ryzyko, tylko jeszcze tak 3x trudniej, bo wszystko dalej, drożej i obco.
Może chociaż na koniec utrzymam się tej myśli: brawo, wyrzuciłaś z siebie te obawy i gryzące cię wstrętne problemy. Są już sprecyzowane na piśmie i być może ktoś się z nimi zaznajomi i cię pożałuje, a być może nie, ale i tak nie ma to żadnego znaczenia i nie zmieni sytuacji. Jedyne, co się zmienia po tym wpisie, to przeniesienie tych trujących myśli tutaj, na zakurzony żal-blog. 
Aha! i może jeszcze jedno na koniec. Jak już wiem, że nigdy nie napiszę tych książek, co kiedyś o tym marzyłam - nie oszukujmy się, wiem że to nigdy nie nastąpi i najzwyczajniej można się z tym pogodzić - to chociaż trafiłam na takie, jakie sama bym prawdopodobnie napisała. Saga "Siedem Sióstr", na razie przeczytałam dwie, ale juz wiem, że ja właśnie coś takiego chciałam napisać: opowieść rodzinna, tajemnice, zagmatwane sytuacje, wątki miłosne, różne realia historyczne i georaficzne, rozbudowana genealogia, poruszające postaci i wydarzenia. Dziwne to uczucie, jak się pogodziłam, że ja nigdy pisarką ani nawet tłumaczką nie zostanę, przeczytać teraz coś takiego. W sumie to mogę się z tego cieszyć. Z czegoś trzeba, żeby znosić to życie!!! jak trudno znajdować na co dzień jakikolwiek dostatecznie mocny powód. 

piątek, 4 sierpnia 2023

Isn't dreaming of what you'll never have making you not appreciate what you do have?

Dawno mnie nie było, ale nie mam o czym pisać. W zasadzie zamiast cieszyć się z czegoś, co było celem ostatnich lat, to czuję się gorzej gdy mam już to za sobą. Padaka.

Czasem to w ogóle mam wrażenie, że ta wrażliwość, dzięki której kiedyś przynajmniej mogłam wewnętrznie doświadczać przeżyć na tyle pięknych, że rekompensowały mi okropności rzeczywistości (rym niezamierzony, ale te dwa słowa najbardziej pasują), że ta wrażliwość jest już we mnie zabita. 
I nie, że w zamian zrobiłam się twarda i gruboskórna, niewrażliwa i odporna na okropieństwa i przeciwności, co de facto czyniłoby życie łatwiejszym. Nie, bo dalej jestem miękka i niestabilna, a zatarcie wrażliwości na piękno i spłycenie dobrych przeżyć niestety nie poszło w parze z uodpornieniem się na zło, głupoty i inne rzeczy, które powinny po mnie spływać.
Dobre rzeczy powinny wsiąkać, złe spływać.
No i zawsze jak niby nie mam o czym pisać, to jednak na coś ponarzekam. 
Dramatyzm, fatalizm, chaotyczność - dlaczego te cechy się we mnie nie zatrą?
W zamian przytuliłabym pewność siebie, optymizm i wytrwałość. Ależ to byłby dobry deal.

wtorek, 20 czerwca 2023

Proton tęsknoty

Dzisiaj, jak szłam do pracy, jakiś chłopak zaczepił mnie w bocznej uliczce na Nowym Świecie. Zaczął od tego, że ładną mam sukienkę, ładnie wyglądam. Zaskoczyło mnie to. Powiedziałam, że bardzo mi miło, dziękuję, ale tak naprawdę, zamiast tego to poczułam się nieswojo, nawet lekko się zaniepokoiłam, dziwne, prawda? 
Dalej mnie zapytał, czy jestem z Warszawy, co polecam do zobaczenia tu. Przeszliśmy się kawałek razem, był naprawdę miły. Jestem i tak dumna z siebie, że udało mi się z nim w miarę na luzie zamienić parę zdań.
Poszłam potem do tej pracy, a on gdzieś w swoją stronę, ale przez ułamek sekundy poczułam, że może nie powinien sobie iść. Teraz po paru godzinach też czuję taką irracjonalną tęsknotę. Ale jak to sobie wyobrażam, że on by nie poszedł sobie, ani ja bym nie poszła do pracy, i co by się niby stało? Tego przecież też bym chyba nie chciała. W końcu nie zatrzymałam go, dałam odejść i sama poszłam dalej. Ale jednak przez ten krótki moment zawahałam się.
To raczej posmak jakiegoś innego życia, poczucie, że mogłabym być kimś całkiem innym i byłoby to dużo cudowniejsze, tak mnie nabrał. Podobnie, jak przy słuchaniu niektórych piosenek czy w ogóle, jak wyobraźnia poniesie pod wpływem innych bodźców, głównie artystycznych, takich trafiających w moją wrażliwość. Tak już mam i dobrze o tym wiem. I to dobrze, i źle.
Ktoś mógłby powiedzieć, że w dupie mi się poprzewracało. Może byłoby w tym trochę prawdy.

niedziela, 18 czerwca 2023

Ona temu winna

Byliśmy na cudownym weselu. Przepiękna uroczystość, dużo znajomych, wspaniała zabawa i świetna atmosfera. Nawet przejściowy deszcz w niczym nie przeszkodził. Organizacja, wystrój, podjęcie gości po prostu idealne. Jako całokształt to wydarzenie pozostawi mi na pewno bardzo dobre, grzejące serduszko, podnoszące na duchu wspomnienia. 
Jedno co szkoda, że za krótko. Długa podróż w jedną stronę, potem ta impreza tak szybko zleciała, nie wiadomo kiedy, i znowu podróż do szarej rzeczywistości. Już tęsknię za byciem z powrotem w tamtym dniu, tamtym miejscu! Przynajmniej będę do niego powracać myślami. 

czwartek, 25 maja 2023

bad desire for good

Dobrze jest się w pewnych momentach życia kompletnie oderwać od rzeczywistości przy piosenkach takich jak ta. 

sobota, 29 kwietnia 2023

Such a perfect day!

Dzisiaj miałam bardzo dobry dzień, który chcę uczcić tym wpisem. Żeby nie było, że tylko narzekam i dramatyzuję.
Nie wydarzyło się nic nadzwyczaj wspaniałego, ale też nie spotkała mnie żadna przykrość, żadne bóle, żadnych trosk, nerwów, niczego nieprzyjemnego. Przecudowna sprawa! W dodatku była przepiękna pogoda, ciepło, słonecznie, kwitnąco. I cały dzień miałam wolny od pracy, od studiów, nawet od obowiązków - bo mieszkanie posprzątane i chłopak na wyjeździe. W zasadzie miałam cały dzień spędzony sama ze sobą, mimo że bynajmniej nie siedziałam w domu: cztery godziny na zewnątrz, na spacerze i trochę na rowerze. Nawet kupiłam kilka drobiazgów, między innymi dobrego karmelowego loda w kubeczku. I wyszła mi bardzo, bardzo dobra zupa szczawiowa! Od razu wsunęłam dwie porcje.
Chciałabym mieć więcej takich dobrych dni. Trzeba je naprawdę doceniać, mając porównanie z tym, jak okropne życie może być. Dziś było wprost przeciwnie - tak zwyczajnie pięknie!

piątek, 21 kwietnia 2023

Mentally in 2011

Czytanie Jeżycjady. Wakacje i jedzenie świeżych czereśni. Siedzenie na ganku w chłodny poranek, zanim jeszcze słońce zaczenie przypiekać. Letnie powietrze pachnące winoroślą, łąką i nieobecnością miasta. 
Nie ma molocha. Nie ma gonitwy, przytłaczających obowiązków, bezsensownej, niewdzięcznej, absurdalnie nieopłacalnej pracy. Nie ma błędnego koła opartego na zarabianiu, by móc opłacić cudze mieszkanie, by móc w nim mieszkać, by móc pracować, aby zarobić na to mieszkanie. 

Ten świat nie kręci się wokół pieniądza, i to nawet nie takiego jak kiedyś, że możesz go wziąć do ręki i przynajmniej zwizualizować sobie wartość swojej pracy, poczuć w dłoni szelest banknotów lub ciężar chłodnego srebra czy złota. Nie, teraz możesz co najwyżej zobaczyć cyferki na wirtualnym ekranie, abstrakcyjne cyferki, które nie mówią ci nic, które zaraz się zmieniają i praktycznie nic z nich nie masz. Pojawiła się dwójka i trzy zera, czyli wypłata? I tak od razu przelewasz je z tytułu opłaty za czynsz. To ma być "wynagrodzenie", chociaż niczego ci nie wynagradza. 

Ale to dotyczy świata, który jest bardzo odległy od tego spokojnego, letniego poranka z innej rzeczywistości. Niby umiejscowionej geograficznie i czasowo gdzie indziej, ale chociaż osiągalnej mentalnie dzięki wspomnieniom. I potencjalnie osiągalnej na powrót w przyszłości - choć to nie będzie ten sam 2011, jasne, ale dlaczego nie miałoby być jeszcze lepiej? Albo chociaż porównywalnie dobrze... 

Może nawet staczając się tendencyjnie z najwyższej górki w końcu zwalnia się na równinie, by znowu móc się wspiąć wyżej. Może nawet opadłszy na dno, można się od niego twardo odbić i wynurzyć nad taflę wody, by spokojnie dryfować, nie martwiąc się żadnym zatonięciem.

piątek, 31 marca 2023

Zaraz (kolejny) kwiecień: mała podsuma

Jutro się zacznie dwudziesty siódmy kwiecień w moim życiu: policzyłam sobie teraz specjalnie na palcach. Ogólnie to pierwszej połowy z nich nie pamiętam, dopiero od 2011 mniej więcej coś mi się tam klaruje. Wcześniej był kwiecień, kiedy miałam nowonarodzoną, jednomiesięczną młodszą siostrę, ale tego nie pamiętam. Inne kwietnie to był zwykły miesiąc chodzenia do szkoły, w niektóre wypadała Wielkanoc (sprawdziłam, konkretnie to w większość oprócz 2002, 2005, 2008, 2013 i 2016, gdzie był to marzec). 
Ale po co ja o tym piszę?
Miało być o tym, że wczoraj miałam najcieższy dzień w obecnej pracy, gdzie zaraz mija mi rok. Oliwy do ognia dolewa tylko fakt, że koniec końców zarabiam na rękę jakieś 19 zł na godzinę, bo niedorzecznie duża część z kwoty brutto jest mi kradziona (że tak ogólnikowo i eufemistycznie to ujmę). Ale, uwaga, to już jest równia pochyła do przepaści utyskiwania i piękącego bólu dupy, dlatego trzeba zrobić w tył zwrot i jeśli już coś krótko podsumowywać, to właśnie to przejście w kolejny, wielkanocny miesiąc. 

Stan konta na chwilę obecną? Jakieś 200 zł: ma starczyć na kolejne 4-5 dni, zanim dostanę wypłatę. Ile jej będzie? No, jakieś dwa i pół koła, czyli tyle, ile od razu pochłonie miesięczny czynsz. Baj, baj, pieniążki, nawet was nie zobaczę. Co w takim razie z jedzeniem, zaopatrzeniem domu, paliwem i innymi takimi przyziemnymi wydatkami? Ano, chłopak też pracuje, ale zarobi raczej nie więcej niż ja. Nie będę już wyliczać, że ja mało co zjem i ponadto nie kupuję sobie praktycznie nic poza jakimś niezbędnym minimum śroków higienicznych i biletów na komunikację miejską, chociaż niektórzy jedzą i piją dwa, jeśli nie trzy razy więcej ode mnie (może i nawet cztery), palą dużo (papierosów i nie tylko) i mają jeszcze jakieś dodatkowe finansowe "wymagania" (albo po prostu zachcianki, ale kim jestem, żeby to oceniać). 

Pytanie w międzyczasie, dlaczego piszę teraz te pierdy, zamiast, nie wiem, gotować obiad albo - co najbardziej naglące - pisać tę moją magisterkę? Otoż obiad zaraz będzie gotowany, i owszem (chociaż jest tylko kilo ziemniaków i cebula - swoją drogą, już prawie tak droga jak banany, złotówka różnicy może?), a praca i tak będzie pisana, po prostu chwilowo mam dość patrzenia na nią. Jak człowiek zje za dużo, to też trzeba poczekać, aż przestanie mdlić. Można się napić gorzkiej herbaty.
A propos, zrobiłam sobie kawy, która przez te pół godziny pisania już mi ostygła. No ładnie. A mleko drogie. I kawa też droga. Godzina klepania w klawiaturę przy jednoczesnym użeraniu się przez telefon z roszczeniowym klientem, żeby kupić sobie te kilka cebul, kilo ziemniaków, paczuszkę kawy mielonej i litr mleka. Na banana już nie starczy. 

A jak zdrówko?


Nie no, a serio, to nie jest aż tak źle. Nie jest też dobrze, ale na pewno nie tak źle, jak już kiedyś bywało (i oby już nigdy nie było). 
U dentystki na razie byłam - nawet się udało na enefzet, no wow, szok. Ale pantomogram już za 80 zł, a ewentualne leczenie zęba (jednego) od 200 zł wzwyż. A do leczenia byłoby kilka. Więc na razie najwyżej te wizyty na fundusz - przynajmniej jakiś minimalny pożytek z tego gówna. 
Dermatolog musi zaczekać (wideodermatoskopia to jakieś 450 zł, na razie poza zasięgiem), gin-endo będzie w kwietniu, bo już czas najwyższy (wizyta pewnie z 250 zł jak nie lepiej, tabletki - o ile dalej każe brać - też stówa co najmniej), psych(olog/iatra/oterapeuta): patrz obrazek powyżej.

Dobra, dopijam tę chłodną kawę i może jeszcze kiedyś tu wpadnę. Ciut mi nawet to pisanie poprawiło humor, nie powiem, choć paradoksalnie sprawy, o których mowa, działają wprost przeciwnie (metonimia: mówienie/myślenie o nich czy branie udziału w nich tak działa, nie one same - w końcu co by mnie obchodziło złodziejstwo skarbówki, gdyby mnie w żaden sposób nie dotyczyło?). Albo subevent for the event. Przynajmniej coś ciekawego wyniesionego ze studiów. (metafora: wiedzy nie da się "wynieść", bo jest abstrakcyjna; image schemas for "in" and "out", mental states as containers...)

Kawa z mlekiem już całkiem zimna. W pół do trzeciej, ach. Zaraz znowu iść na tramwaj i jechać do biura, by wracać nie dość, że przed północą, to jeszcze pewnie rowerem, bo taniej. Chyba, że by było za zimno albo padało, albo za mocno wiało, to trzeba z bólem (dupska, bo sprawa w sumie zbyt małostkowa, żeby to serce bolało) wydać te parę groszy na bilet.

poniedziałek, 13 marca 2023

Brak czasu

I już po 14:00. Połowa mojego dnia. 
Jakby fajnie było codziennie wstawać i zajmować się cały czas czymś kompletnie innym: czytaniem książek i gazet, oglądaniem ciekawych rzeczy w telewizorze i na laptopie, graniem na komputerze i na komórce, do wyboru do koloru. Oprócz tego, dajmy na to, rysować sobie, pisać różne notatki i projekciki tak jak lubię, robić wyklejanki z gazet. Wychodzić sobie na spacery, robić zdjęcia, jeździć na rowerze.
Natomiast zamiast robić którąkolwiek z tych rzeczy, ta połowa dnia zeszła mi na siedzeniu na zajęciach (nudnych), robieniu zakupów i niesieniu ich - ciężkich - do domu (pół kilometra piechotą plus wejście na czwarte piętro - choćby człowiek szedł sobie powoli, to się zmęczy), oprócz tego trzeba było wynieść śmieci, zrobić pranie, zdjąć i poskładać wysuszone pranie, poodkurzać, a przy okazji jeszcze pamiętać, że trzeba coś zjeść, żeby na cokolwiek mieć siłę. 
I tak, w przysłowiowym biegu (bo i tak się staram stopować i zachowywać przy każdej czynności spokój), zauważam, że już jest na zegarku po czternastej. Wiem, że nagli mnie pisanie magisterki - obecnie osobisty priorytet, z "przymusu", w cudzysłowie, bo ten przymus z wyboru - i byłoby idealnie pisać ją sobie spokojnie od rana, kiedy chłopak jest w pracy i w mieszkaniu jest względna cisza. A tak to siadam do niej w pół do trzeciej, w międzyczasie trzeba coś dojeść, bo w brzuchu burczy, napić się jakiejś herbaty, ubrać coś, bo w koszulce chłodno, laptopa przetrzeć, bo się zabrudził. 
Z tego wszystkiego się robi zaraz 16:00, ja mam kilka słów/zdań nowych (zamiast stron), i trzeba robić obiad - to w ogóle najbardziej uprzykrzająca czynność, zajmująca wiele czasu i na gotowanie i potem sprzątanie tego - gotta hate it. Wiem, nie powinnam tak mówić, jak zwykle tylko narzekam, ale skoro i tak nikt mnie nie słucha, to lepiej napisać to co myślę niż dusić w sobie i tylko się denerwować później na wszystko z byle powodu. 

sobota, 11 marca 2023

Dziś sobota

Bardzo miłe wspomnienie: sobota 11 marca - byliśmy w odwiedzinach u 90-letniej pani sąsiadki. W zasadzie tylko 1,5 godziny wizyty, ale zrekompensowało mi to raczej uciążliwą 9-godzinną zmianę w pracy.

piątek, 10 marca 2023

Dmuchanie w kurz

Wiem że to miejsce - ten blog - uległo totalnemu zakurzeniu, ale jak w kółko gada się w myślach tylko do samej siebie i ma już tego dość, a nie ma komu - w uproszczeniu - niczego powiedzieć, zostaje odezwanie się tutaj.
W zasadzie ja nie mam o czym pisać. Czasem jest beznadziejnie, czasem znośnie, czasem super, tak to się przeplata. Może trochę za często przeważa beznadziejność, człowiek bywa przeciążony, ale co zrobić. 
I już nie chce mi się nawet pisać. To tylko podkreśla przedawnienie się tego bloga.