Skoro w muzyce czuję się wystarczająco już szczęśliwsza. No, na co tedy?
Jedyne co, to że czuje się tak, że muzyka to niby jednak nie dość jeszcze, że już dużo, ogromnie wręcz i nawet infinity, lecz nie ta absolutność absolutna, co przy nim. Z nim. Nie scałuje ci łez spod rzęs jak się zbeczysz, ani nie zerżnie cię tak głęboko, przynajmniej nie w tym sensie.
Ja BREDZĘ. No, ale w sumie nie. Pfff, przecież, że nie, uuch.
Zdaję póki co, wszystko! Może i nie będzie tak krezji, jak się poniekąd obawiałam!!
Ależ mam szczęście ,, JA? - zzawsze